ŚLADY BOSYCH STÓP
Żebyś tu nie stała, bo sypie gęsty śnieg,
Któryś raz ocieram smutek z twojej twarzy,
Muszę przecież już iść, na tamten rzeki brzeg.
I nie zamartwiaj się tym, moja kochana,
Że ziąb taki straszny i przenikliwy chłód,
To nic, że okolica jest dziś zawiana,
Pobiegnę przez rzekę, tam gdzie najgrubszy lód.
Już zmierzcha, już czas, pora w powrotną drogę,
Śnieżyca się wzmaga, wokoło burza trwa.
Opadam już z sił i dalej iść nie mogę,
Zamykam powieki, a w sercu mroźna msza.
I ranek wstał i dzień się zrobił słoneczny,
A wszędzie cisza jakby jakiś nastał cud,
I nawet gdyby przyszedł czas ostateczny,
Nie przestąpi już progu, jej kochanka but.
I co dzień do rzeki, do suchej sosenki,
I ze śniegu wróży, by nie zapomnieć go,
Zatarły się w głowie słowa ich piosenki,
Nie pamięta już tego, jak dalej to szło.
Samemu niełatwo nieść ciężar brzemienia,
Dziś dobra pora, by w ostatnią drogę iść,
Na umówione miejsce ich przeznaczenia,
Gdzie pod śniegiem leży jej ukochany liść.
Od wierzb do topoli gwiżdże zimowy wiatr,
Zbiera listowie z drzew, jak swój wojenny łup,
I smętną piosnkę kochanków nuci od lat,
Całując na śniegu ich ślady bosych stóp.