Sezon urlopowy
Miłośnicy udarów, dermatoz, poparzeń,
Gdy tylko świeci słońce pchają się na plażę,
Bo ich wizja urlopu jest dokładnie taka,
Że chcą wrócić do pracy spieczeni na raka.
Kiedy ostatki zdrowia wyciągnie z nich upał,
Chcą się schłodzić, lecz morze jest ciepłe jak zupa
Oraz jak zupa gęste. Pytasz, co w nim pływa -
Jakieś świństwa. Sam nie wiem, jak się to nazywa.
Gdy normy nieczystości przekroczy już morze,
To san.-epid. kąpieli w nim zakazać może,
Jednak nawyk przekory jest w naszym narodzie -
Czy jest zakaz, czy nie ma - wszyscy chcą być w wodzie.
A kiedy wyjdą z wody, wtedy im się marzy
Stracić resztki fortuny gdzieś w knajpce na plaży.
Właściciele tych budek takich gości lubią.
Niech odczekają swoje, a wnet ich oskubią.
Podadzą pół parówki na jakimś kartonie,
A policzą, jak w Vevey za obiad w Hiltonie.
Po plaży, po obiedzie każdy w miasto drepta,
Bo jakiś dziwny magnes ma sopocki deptak.
Tam dopiero gość może zanurzyć się w tłumie,
Wszak inaczej, biedaczek, wypocząć nie umie.
* * *
A gdy wróci do domu - znów cierpliwie czeka,
Aby skutki poparzeń usunął mu lekarz,
No bo musi być sprawny, w pełni sił i zdrowy,
Gdy nadejdzie kolejny sezon urlopowy.
.