Świstun
Dachy zrywa trąb powietrznych lej.
W chmurach szaleje po gorzałki łyku
Olbrzym, starzec z brodą siwą,
Długą poszarpaną grzywą –
Ust jego zaznać nie chciałbyś dotyku.
Z nich strumieniem po łąkach wicher pędzi,
Jak patyczki łamie drzewa,
W szuwarach wiatr chórem śpiewa –
Natchniony w głos wyje, pod nosem ględzi.
Wiej wichrze, wiej, spustoszenie siej,
Dachy zrywa trąb powietrznych lej.
Jakby mało było, odwiedzi domy,
Dachy zerwie w biegu swoim,
Ludzie krzykną: Tak się boim –
To zagłada biblijnej jest sodomy!
A on, po kolejnym łyku gorzałki
Bardziej dmucha i szaleje,
Coraz mocniej wicher wieje –
Wy ludziki małe, nędzne pyszałki!
Wiej wichrze, wiej, spustoszenie siej,
Dachy zrywa trąb powietrznych lej.
Już w zasięgu oka nie widać wcale,
Gdy krążą piasków tumany,
A on, w trzy dupy zalany –
Na niebie chmury i pożogi bale.
Lecz i on w zmęczeniu czasem ustaje
W błękitny spokój powraca,
Gdy kończy się jego praca –
Praca, choć co innego się wydaje.
Wiej wichrze, wiej, spustoszenie siej,
Dachy zrywa trąb powietrznych lej.