Budda
jak na mistrza zen,
był wyjątkowo zapuszczony.
Miał marny wzrost,
był wrażliwy na zimno,
więc cały czas siedział
przy elektrycznym piecyku.
Pykał fajeczkę, a z powodu
bardzo słabego słuchu,
trzeba było rozmawiać z nim
poprzez wykrzykiwanie mu słów
bezpośrednio do ucha.
Nie było w nim widać
żadnych znaków oświecenia.
Opat Deng Kuan
pomagał ubogim wieśniakom,
dając im pieniądze
przeznaczone
na utrzymanie mnichów.
Rozpoznawał ich twarze,
bo ci sami wieśniacy
torturowali go
w czasach rewolucji
kulturalnej.