Skamieniałe łzy
Boję się, jakie owoce wyda
dzisiejsza płodna noc.
Obawiam, że śmierć jest zbyt krótka,
aby oszukać niewinnych.
Nakarm mnie swoim ciałem,
swoją krwią; wiem, że od wieków
czekałeś na wolność,
że od tysiącleci usiłowałeś odzyskać
światło. Choć twoje słowo,
niby cierń róży, okłamuje moje sny,
oszukuje los, który miał powrócić
wraz z przedwiośniem,
z pierwszym długim cieniem.
Od pierwszego dnia dziecięctwa
pamiętam, jak powinno się wierzyć,
aby oswoić ufność, ujarzmić nadzieję.
Nie chcę cię przekonywać
do zbyt prostych słów,
do najłatwiejszych marzeń; wiem, że polegną,
zanim wstąpisz do piekieł.
Nauczmy się żyć: pomalutku, bez skargi;
wierzę, że nadejdą godziny,
które nie skończą się, zanim nie obiecam ci
tego, co między niebem a ziemią.
Nie wiem, jak stare jest niebo,
nie wiem, jaki był początek milczenia;
wszystko to skończyło się
ze wspomnieniem, z pamięcią,
która płacze skamieniałymi łzami.