Nie mam już nikogo
wystawiając nagą skórę,
pokrytą jedynie bliznami,
na ludzki widok,
by mogli zobaczyć potwora.
Wyrwano mi rogi,
drwiąc,
każąc obronić się
przed padającym ciosem.
i plując mi w twarz.
Wyszarpano skrzydła
pióro po piórze
i kość po kości.
Osądzono mnie,
nie dopuszczając do głosu,
a mój adwokat podziękował
za miłosierdzie.
Właściwie to zabawne.
Skazują mnie na śmierć,
za to,
kim się narodziłam.
Bestii nikt nie kocha.
Nie nazwie jej swoją.
Mogą śpiewać,
pochwalne hymny,
ale śpiew
zagłuszy lament wdów,
skowyt dzieci
i wrzask rannych
[Oto nadchodzi,
gwałtowna zmiana,
(ciche błagania),
co we krwi brodzi]
Przed śmiercią,
o ile uda mi się zdechnąć,
chciałabym
zobaczyć mojego konia,
barwy rdzy,
lub posoki,
o szklanych oczach,
ostrych kopytach
i miękkich chrapach.
Nawet on mnie opuścił.
Przyciskam knykcie do skroni,
próbując zagłuszyć głosy,
jęczące bzdurne modlitwy.
Pragnąc przebłagać
najmłodszą z córek,
Apokalipsy.
Więc krzyczę,
dławiąc się wrzaskiem,
lecz zmarłych nikt nie zagłuszy,
gdy szepczą mi zdradziecko na ucho.
Nie ma w gniazdach żadnych ptaków,
przeraził je huk dział,
już tu nigdy nie wrócą,
a pisklęta zginą z głodu.
Ja doskonale wiem,
co strach przynosi ludziom.
Lecz, czy oni wiedzą?