Triumf Zwierzyny - H.H przypadki VII !Ostrzeżenia!
Każdy chętny by zobaczyć śmierć wampira, powinien najpierw zastanowić się nad tym, co mogą czuć bliscy zarażonego, gdy społeczeństwo domaga się publicznej egzekucji. Z poszanowania dla oskarżonego i jego rodziny, utylizacja odbędzie się w miejscu do tego przeznaczonym, jedynie w obecności przedstawiciela Urzędu do Spraw Likwidacji Stworzeń Okołoludzkich
Podpisano:
Najwyższy Przywódca Rady do Spraw Stosunków Międzygatunkowych:Komandor F.J.
na darmo można było
nazwać zdrobnieniem.
Wykonano je ze srebra wysokiej próby,
które parzyło sama swą bliskością.
Dodatkowo wyryto na nich tysiące krzyży,
wszelkich kształtów i pochodzenia,
które jedynie potęgowały moje cierpienie.
Ciężkie, bydle jarzmo,
zwieszało mój kark ku ziemi,
jednocześnie na podobieństwo dybów,
unosząc moje nadgarstki.
Odebrano mi ubranie,
a nawet wisiorek
z puklem włosów mej matki.
Ubrano mnie jedynie w cienkie jak papier
i nieprzyjemne w dotyku spodnie.
Zamknięto mnie w pustej celi,
pozbawionej nawet koca,
z obrzydliwym odpływem na środku
i podłogą nachyloną w jego kierunku.
Nie była pod dużym kątem,
ale wystarczającym,
by moje zmysły wariowały.
Ściany wyłożono białymi płytkami,
których rzędy były idealnie równe,
oprócz jednego miejsca,
gdzie cała kolumna
była przesunięta o pół płytki,
przez co moje oczy
traciły ostrość widzenia.
Nie miałem na czym zawiesić wzroku,
prócz palców moich stóp,
co znudziło mi się po kilku sekundach.
Powietrze smakowało chemiczną cytryną,
która wgryzała się w moje nozdrza.
Skurcz złapał moje przedramiona,
szybciej niż się spodziewałem,
po niecałej godzinie,
a zamarł po około dwudziestu,
gdy straciłem czucie.
Nikt nie przyszedł,
by zakłócić mój spokój.
Głodowałem,
lecz mój głód nie był istotny,
gdy tonąłem we własnym umyśle.
Śniłem na jawie.
Mój mózg podpowiadał mi rzeczy,
które były niemożliwe.
Z odpływu podnosiła się czarna powódź,
która zalepiała moje nozdrza i oczy,
polowałem, zalecałem się do słodkiej D.,
choć równie dobrze mogła to być I.,
karmiłem się do syta,
lub tańczyłem z B.,
która po chwili wgryzała się w mój kark,
gotowa mnie przemienić,
a ja mogłem jedynie ulec,
upojony zapachem jej ciała.
I wszędzie były róże.
Niebieskie jak oczy D.
czerwone jak jej wargi
i białe jak jej dłonie.
Byłem zanurzony po pierś
w słodko pachnących pąkach
i łodygach kaleczących mą skórę.
Na ranach osiadała rosa,
która spływała, zabarwiona różem.
Nagły ruch zwrócił moją uwagę.
,,D? Co ty tu robisz?”
Nie odpowiedziała mi,
jedynie się uśmiechając.
Patrzyłem na nią
jak na najpiękniejszy obrazek.
Z moich oczu spływały łzy,
zostawiając lepkie uczucie na skórze.
Chciałem wyryć jej widok na powiekach,
by był ostatnim, co zobaczę.
Srebro rozpadło się na mnie,
uwalniając ręce
i pozwalając mi unieść głowę.
Zanurzyłem palce we własnej krwi
i zacząłem pisać na ścianie wymierzone,
gorzkie słowa.
Kiedy skończyłem,
usiadłem obok jej wizji
i zamknąłem oczy.
Kiedy po mnie przyszli,
byli przerażeni.
Założyli mi obrożę,
do której dołączone były długie kije
i poprowadzili jak wściekłe zwierzę.
Nie opierałem się im,
gdy D. splotła ze mną swe widmowe palce.
Korytarz niewiele się różnił od celi.
Białe płytki na ścianach i suficie,
białe kafelki na podłodze,
oświetlenie zbyt jasne,
by cokolwiek się skryło.
Za każdym razem,
gdy pojawiał się zakręt,
wskazywano mi go szarpnięciem.
Upadłem kilkakrotnie,
gdy zesztywniałe kończyny
odmówiły mi posłuszeństwa.
Wprowadzono mnie do pomieszczenia,
które znacznie odbiegało stylem od reszty.
Owszem, nadal było całe w płytkach,
lecz tym razem czarnych.
Światło było stłumione, ciepłe,
Pachniało…
Pachniało strachem, śmiercią, wampirami.
Trzynaście zamaskowanych postaci,
trzymało broń na widoku.
Żadna z nich nie była człowiekiem,
założyłbym się o głowę,
gdyby moje życie nie było nic warte.
D. rozpłynęła się w powietrzu,
gdy pluton egzekucyjny
zastąpił strażników.
Odczytano moje liczne zarzuty,
po czym skazano mnie na rozstrzelanie.
Zapytano mnie,
czy mam jakieś ostatnie słowa.
Spojrzałem na tego, który przemawiał.
,, Miałem je przygotowane,
napisałem je w mojej celi,
ale jeśli mam być szczery,
to teraz wolałbym wypowiedzieć inne”
Nakazano mi to zrobić.
,,Jeśli macie strzelać,
nie rońcie łez,
by nie zmoczyć cięciwy”.
Zasłonięto mi oczy.
Zapadła minuta absolutnej ciszy,
po której rozległ się huk wystrzałów.
,,Oto wchodzę na szafot moich kłamstw,
błogosławieni w blasku prawdy,
błogosławieni, którym nikt nie odebrał niewinności.
Na grób mój nie kładźcie kwiatów,
prócz róż błękitnych jak niebo”