Tęcza kwiatów i biel - Dusza Marianny
Delikatny maku - myślała zapatrzona w naturę Marianna - przekwitasz tak szybko, jak szybko przemija życie człowieka. Opadająca czerwień twych płatków miesza się z prochem tej ziemi, podobna ludzkiemu ciału złożonemu do grobu. Ty jesteś barwą krwi - towarzyszki narodzin, bolesnych upadków i ran, dojrzewającej kobiecości. Przywodzisz na myśl najgorętsze uczucia pierwszych miłości, odczucia przyspieszonego tętna i urywanych oddechów. Przypominasz mi to, co w mym życiu miało najwyrazistszy smak - malinowe pocałunki o poranku, truskawkowe popołudnia i senne wiśniowe wieczory przy blasku wonnych świec. Dziś żegnam się z tą czerwienią - całym bólem i cudowną soczystością istnienia. Żal wypełnia mą duszę, lecz nie chwyta się serca - ono już nic nie czuje...
A ty, polny mleczu, taki jesteś beztroski wśród tego kwiecia - Marianna przysunęła się bliżej rozkwitającej wśród traw rośliny. - Promienny, radosny - myślała dalej - świetliście ciepły jak dotyk dobroci. W tobie widzę swój uśmiech, wesołość dziecięcych lat i wszystkie chwile szczęścia. Pamiętam pełne słońca spacery nadmorska plażą, złocisty piasek przesypujący się przez palce dłoni i porwany przez wiatr słomkowy kapelusz. To był ten czas wytchnienia, wolności; to była moja bezpieczna przystań życia. Dziś płyną tam moje stęsknione myśli, bym mogła ostatni raz utonąć w codziennych marzeniach - pragnieniach, które nie mogą już do mnie należeć. Żegnam cię mój pogodny, jasny domie, wypełniony przyjacielskim gwarem, rozmowami do samego świtu. Na cóż mi teraz wystawne przyjęcia, upojne trunki, szykowne suknie i droga biżuteria. Wszystko to - nic...
Czujesz, jak po raz ostatni próbuję wchłonąć w siebie twój rześki zapach? Tak bardzo chciałabym zerwać twe zielone listki i rozetrzeć je w dłoniach; mięto, pozwól mi sobą oddychać. Orzeźwisz mą duszę? - Marianna pochyliła się nad pachnącym zielem. - Tak ci zazdroszczę tej wonności i świeżości istnienia. Ty będziesz moją nadzieją, obietnicą nowego życia. Twa zieleń, taka łagodna, przemawia do mnie spokojem i ciszą. Zielone jak ty były chwile milczenia - bezgłośne wędrówki leśnymi drogami i zasłuchanie w odgłosy natury. Szumy, szelesty, świergoty. Był jeszcze seledyn ptasich piórek, głaskanych delikatnie dłonią sprawnie otwierającą zamek pozłacanej klatki. Była też miękkość bujnej, rosnącej za domem, trawy. Na tej łące lubiłam rozkładać wygodny koc, siadałam tam z książką, a czasem po prostu leżałam, pozwalając by wpatrywały się we mnie czyjeś szmaragdowe oczy. Czy muszę to teraz zostawić, tak zwyczajnie o tym zapomnieć, gdy wciąż czuję aromat życia?
Mrugasz do mnie jasnym oczkiem mały niebieski kwiatku - niezapominajko. Czyż można obrócić w proch własne marzenia? Chciałabym zabrać ze sobą te chwile, gdy trwałam w błękicie lekkich jak obłoki myśli. Ten dzień, gdy spoglądałam w bezmiar nieba, czując swobodę ducha i otwartość umysłu. Po prostu być, móc żyć - tworzyć, realizować siebie w działaniu. Lecz teraz, jestem zaledwie delikatną mgłą, zwiewnym kształtem własnego ciała. Czy przetrwa we mnie wspomnienie lazurowych poranków pełnych wytchnienia? Czy zachowam w pamięci kojący szum morza i dotyk chwytanych w dłonie kropel letniego deszczu? Czy ty, nieziemski błękicie, będziesz mi równie bliski? Tyle muszę zostawić za sobą, żal nawet smutków i trosk. Choć życie bolało, to było jednak życiem. Piękno nieraz rodzi się w bólu. Upadałam, traciłam wiarę, lecz ostatecznie przedzierałam się przez obezwładniający, melancholijny fiolet myśli.
Takie jest ludzkie trwanie, dokładnie takie jak ty - Marianna spojrzała na kwitnący ostrożeń - jednocześnie i proste i zawiłe, rozrośnięte w swym pięknie, pączkujące radością, lecz również i łzami, nieco posępne.
Rozmyślająca o minionym życiu, zapatrzona w kwiaty, dusza unosiła się lekko nad ziemią. Mijając pola i łąki, zmierzała nieśpiesznie ku tajemnym błękitom, pełnym zaświatowej jasności. Gdzieś tam, już w oddali, leżało bezwolne, zakrwawione ciało - ofiara nieszczęśliwego wypadku. Płynna czerwień wnikała do wnętrza chłonnej gleby, żywiąc sobą rozrosłe korzenie pobliskich drzew i innych roślin. Niezwykły zapach tej żałobnej uczty przyciągnął chmarę wygłodniałych owadów, które z zadowoleniem obsiadły samotne zwłoki. W martwych oczach Marianny odbijał się słoneczny błękit, zaś nieruchome usta smakowały przydrożny pył. Śmierć wplotła w dziewczęce włosy delikatną, bladą stokrotkę; a niesforne, unoszone przez wiatr, kosmyki owinęła wokół drobnych, opadłych z brzozy, gałązek. Na białej jak śnieg szyi pośpieszny korowód mrówek utworzył czerniejący w słońcu łańcuszek - idealną ozdobę do śmiertelnych szat. Rozrzucone na boki ręce zmarłej dotykały pulsującej życiem ziemi, tak jakby chciały zagarnąć w siebie choć odrobinę tego wyczuwalnego tętna. Smutny i zarazem piękny był to widok, lecz dusza nie patrzyła już na to, co było przeznaczeniem ciała; utraciwszy barwy życia, wracała do swej pierwotnej bieli.
Duszo! Nie oglądaj się za siebie, nie spoglądaj na blednącą tęczę minionego bytu! Już nie przenikniesz przez pryzmat życia, nie rozbijesz się na barwny łuk! Idź tylko prosto, ku światłu, i otwórz się na tę jasność tak, jak biały kwiat powoju rozwiera swe płatki pod dotykiem słońca. Twój los to niewinność, czystość i biel!