***chcę przez chwilę nie istnieć...
to było dawno i nie pamiętam
czy ktoś mi czymś groził
czy duszę moją strachem
spętał…
do piekła pójdziesz synu
raz na okładce książki
przeczytałem…
poszedłem do piekła
w sam jego środek
zszedłem najniżej
lecz Tam dna
nie ma …
dusz nie spotkałem żadnych
diabeł miał chyba wolne
a Bóg pozostał na brylantowym
tronie
to było jakoś bardzo dawno
gdy zmarłem samotnie
na zawsze…
wszędzie ruiny kamienie głazy
cegły z ognistej czerwieni
miasto niegdyś piękne
dziś tylko świeci pustkami
gdzieś uciekli mieszkańcy
koty polują na szczury
pośród ruin dawna synagoga stoi
doszczętnie rozkradziona
w niej jeszcze pali się świeca
jak ona powoli
kona…
"...walnęliśmy w pieprzoną górę" - telegrafował kapitan
toniemy i zatoniemy na pewno
zostało około półtorej
może dwie godziny
wysyłamy sygnał - czekamy
nic już naprawdę
nie możemy zrobić...
wypełnione w połowie szalupy
pełne panikujących mężczyzn
opuszczano z pośpiechem na wodę
orkiestra grała do końca
rozpętało się istne
piekło…
kapitan zamknął się w swojej kabinie
nawet się chyba nie modlił
czasem tak wręcz nie wypada
robił co mógł aby zachować spokój
nie dopuścić do paniki
na statku...
w dziejach ludzkości
były czasy straszne
bywało coraz gorzej
i gorzej
aż nadszedł dzień wielki i jasny
z obłoku gdy promień
spłynął na głowę
panny wybranej...
tak będzie i teraz
niczym w parku strachów
aż zatrzyma się Ziemia
znów jakby ruszy słońce
na niebie
i ludzie odetchną z ulgą
winy im będą darowane
nikt już nikogo nie skrzywdzi
miłością zahuczą
oceany...
jest cudna zorza na wschodzie
chłodne od piasku są nogi
mewy latają nad wodą
i jasne są nasze
drogi
stajemy w zachwycie przejęci
tam pierwszy promień na wschodzie
nie wiemy już kim jesteśmy
i nowy człowiek się
rodzi…
najpierw miś poszedł do szafy
i zmarł renifer który woził
prezenty
nie wierzę już w Mikołaja
ani w bajeczki o Edenie
nie wierzę że z martwych
powstanę
ja prochem tylko jestem
marnym
pozwólcie mi umrzeć cały
ja chcę przez moment nie istnieć
pozwólcie mi odejść całkiem
ja chcę przez chwilę
nie myśleć…
staliśmy w grupie - każdy w niego patrzył
pożegnał wszystkich jak się żegna
przyjaciel
lekko w górę się uniósł
obłok zasłonił - w nim cały
zniknął...
daremnie odtąd wytężamy oczy
na próżno budujemy teleskopy
oko w trójkącie tylko czuwa
nie tak jak ludzie
ono z miłością
patrzy…
zabrał mnie raz na sanki
do parku Jordana - takiego
społecznika z belle epoque…
pokazał gdzie sanki
będą szybciej zjeżdżać
znał prawa fizyki
ja ich do dziś
nie znam…
uparty jak osioł wziąłem sanki
by pójść tam gdzie dzieci
zjeżdżały…
lecz rdza zrobiła swoje
sanki za nic jechać nie chciały
odpychając się rozpaczliwie nóżkami
złościłem się na dziadka
jak furiat opętany…
on stał i czekał cierpliwie
nie cieszyła go moja klęska
patrzył aż sam zrozumiem
które mi trasy pisane…
aż własną wolą zrozumiem
którędy ludziom iść trzeba
od wrót piekieł
prosto ku bramom nieba…
kiedy spotykasz się na kawie
w kafejce na rozstajach
nie ma tam kapliczki
pełnej z pól zdjętych
kwiatów…
siedząc przy stoliku
jak apostołowie u da Vinci
czy mówisz tylko ty
czy usłyszeć chcesz
dobre nowiny…
I chyba nie powtarzasz w kółko
jak zaklętą mantrę
“witaj przyjaciółko, co tam u ciebie?
witaj przyjaciółko, co tam u ciebie…?”
i nawet nie chcesz usłyszeć
bo boisz się woli Boga…
tak cię nauczono
że Bóg ci wszystko zabierze
że na nic nie pozwoli
a na koniec każe się pożegnać
i wstąpić do klasztoru
mówili że Bóg skazuje na męki
które się nigdy nie skończą
bo nie może skończyć się coś
co nigdy się nie zaczęło…
tak ci to wszystko powiedziano
i wiesz co ci powiem
boję się tak mocno jak ty…
tylko różnica jest taka
że mi wystarczyć musi
milczenie pustki
w ciszy bezkresnej
gdy jestem przed
Bogiem…
***