Żadnych ciastek /21/
zmęczony zagubiony winny
żyję życiem jak w suterenie
znużony życiem codziennym
wstawaniem przedświtem
ciemnym
chcę odejść ale się boję
tam przecież może być
gorzej
chcę żyć pełnią - nie mogę
jak łańcuch coś trzyma me
nogi...
***
Monotonia, znużenie, zmęczenie. Nasz chleb codzienny. Szarość życia. Codziennie prócz niedziel - to samo. A nawet gorzej: nawet niedziela to już nie sacrum, ale profanum. Czas przestał być zróżnicowany, przestrzeń też. Nie ma już centrum i peryferii. Czujemy się stale wyrzuceni poza mejnstrim, na prowincji. Ale to dobrze - czasem życie poza centrum jest lepsze. Nie pociąga mnie już ten świat. Rozwarłem ramiona dwadzieścia lat temu i się sparzyłem. Zbyt blisko zbliżyłem się do świata i do ludzi. Robili, co chcieli. Żeby tylko im było dobrze. A że byłem zależny finansowo - chciałem robić wszystko, aby zadowolić szefów, rodziców, żonę, teściów. Żyłem nie swoim życiem. Czyimś. Królestwo moje nie jest stąd - tak mogę z czystym sumieniem powiedzieć o sobie. Wiem, wiem. Powiecie mi kobiety, że małe jest piękne, że wystarczy spłodzić dwójkę dzieci i po sprawie. Szczęście murowane. Otóż nie. Jest to najbardziej powszechne złudzenie. Czytałem, że większość matek po ciąży, kiedy często czują się szczęśliwe (oksytocyna), po porodzie żałują. Wyczerpany ciążą organizm wpada w depresję, często są samobójstwa i rozszerzone samobójstwa. Tak, jak ta matka na statku ostatnio. Nie. Nie samym chlebem żyje człowiek. Nie jesteśmy tylko zwierzętami. Owszem, wywodzimy się od nich, żaden normalnie myślący człowiek już temu dziś nie przeczy. Ale trzeba czegoś więcej. Czego?
Był taki człowiek, imię miał Abram. Objawił mu się Bóg, nie widział go, ale usłyszał. Wiem, wiem. Miał pewnie urojenia. Może miał, może nie miał. Po tym, co przeżyłem wierzę mu. On jako pierwszy zrozumiał, że nie ma wielu bogów. Owszem, są to emanacje Jedynego. Od jednego punktu zaczął się kosmos. Od jednego organizmu życie, od jednej pary ludzkość. Owszem, to przenośnie. Ale przecież Bóg może być jeden, bo superlatyw jest jeden. Nie ma “najlepszych aut” ani “najlepszych autorów”. Na świecie może być tylko jedno najlepsze auto i jeden najlepszy autor. Nie może być więc więcej niż jeden Absolut. Język podpowiada nam więc, że musi istnieć Najwyższy. Nie ma “najwyższych budynków” - jest obecnie jakiś jeden najwyższy budynek. Tak samo z bogami - byli więksi i mniejsi i może faktycznie istnieją, ale Najwyższy może być tylko Jeden. Kosmos zaczął się od Jedyności, potem nastąpił chaos wielości. Kiedyś w sklepie był jeden rodzaj kiełbasy - dziś wchodzisz i masz setki. Pojawia się problem wyboru. Jeśli chodzi o Boga wybór jest prosty - albo wierzymy albo nie, albo chcemy albo nie. Bóg albo Nic. Zrozumiałem to, zagubiony w wielości produktów w pobliskim markecie. Zrozumiałem, że jestem zmęczony wielością. Że nie ma w niej jedności. Że dziś każdy myśli o sobie. Że nie mamy o czym rozmawiać, bo każdy słucha innej muzyki, czyta inne książki i ogląda inne filmy. Że mnożą się nowe sekty i ruchy religijne. Zdobędziesz ileś tam zwolenników i podpisów możesz założyć partię. Albo własny kościół. Nie ma jedności, bo panuje wielość. Witkacy w XX-leciu mówił, że potrzeba jedności w wielości. Sama jedność to autorytaryzm - jedna partia, jeden wódz, znamy to. Sama rozproszona wielość to chaos, bałagan i anarchia. Tęsknię, aby sprzedać wszystko, co mam i rozdać ubogim, a potem szukać Jedynego. Zignorować wielość, cały świat. Jasne, wszystko w sumie stanowi całość. Ale cżęsto paranoja polega na łączeniu rzeczy niezależnych. Żeby naprawić życie, trzeba najpierw rozebrać zepsuty silnik auta na czynniki pierwsze, a potem złożyć na nowo. Tak robią dobrzy terapeuci. Sam tak sobie robię. Jestem swoim terapeutą. Moje życie było w całkowitej rozsypce, więc zacżąłem kojarzyć, łączyć, tworzyć teorie, myśleć godzinami, monologować, prowadzić urojone dialogi. To na nic. Trzeba przestać myśleć, łączyć, kojarzyć. Zacząć oddzielać nitki skłębionego kłębka, zapętlonej czasoprzestrzeni, nie bać się, że za pięć minut mogę dostać udaru i zniknąć. Tak, boję się. Ale wszyscy się boją w sumie jednego - tego, co po śmierci.
Jezus mówił o piekle, niektórzy sądzą, że miał urojenia. Wierzył w Boga. O sobie nie twierdził nigdy, że jest Bogiem. Uważam, że był tylko wspaniałym, najwspanialszym Człowiekiem, który jako jedyny w historii świata znalazł najprostszą drogę do Boga. Usprawiedliwił cierpienie. W trzy lata, może w rok zmienił mentalność swoich ludzi. Wysłał ich w świat. Nie jest ważne, czy począł się z Józefa, rzymskiego legionisty czy faktycznie w sposób nadnaturalny. Nie jest ważne, czy miał depresję czy nie. Nie jest nawet ważne, czy cieleśnie został wskrzeszony, bo pozostaje pytanie, co się stało z Nim w momencie, gdy jego największe serce ostatni raz uderzyło, gdy udusił się na krzyżu. Nie jest ważne, czy wróci w chwale na obłokach czy nie. Czy wznosił się dosłownie na obłoku w górę czy nie. Istotna jest jego nauka o życiu na Ziemi. Zauważ, jak mało mówił w sumie o “tamtym świecie”, o życiu pozagrobowym, o zaświatach. Nawet, jeśli faktycznie przyszedł z innego wymiaru do wieczernika, to nie zaczął od opowiadania uczniom, jak się umiera, co się czuje i co się widzi potem. W ogóle o tym nie opowiadał, tak samo licznie wskrzeszeni przez Niego. Czy Jahwe wcielił się w Jezusa? Cóż, nie jestem teologiem. Dla mnie Jezus faktycznie został wskrzeszony, choć jest to zupełnie nieprawdopodobne dla nas, ludzi epoki Google, i przebywa gdzieś Tam, dalej lub bliżej. Wierzyło w Niego miliony ludzi, dla miliarda dziś jest czasem jedyną, ostatnią Nadzieją. Bo życie bywa zbyt trudne. Wie to już dziecko. Ale nie płodzenie pociech jest drogą do szczęścia, przynajmniej dla mężczyzn, przynajmniej dla mnie. Bo przekazując geny, mogę sprawić wielkie zło, choćby doczesne, takie, które się skończy. A co, jeśli moje dziecko nie pójdzie do nieba? Lecz raczej “piekło” to obsesja ludzi średniowiecza, wyobrażone na wzór sal tortur w podziemiach zamków i kościołów. Tak sądzę. Tak więc, śmierć nie straszna mi. Wiele razy już umarłem. Umarło dzieciństwo, wczesna młodość. Zmarło mnóstwo ludzi, jakich znałem. Gdy skończę to zdanie znów umrze kilkadziesiąt osób na Ziemi. Czy jest jakieś wyjście z pata, z impasu, z depresji? Czasami trzeba pokornie zażyć antydepresant, nie samym duchem żyje człowiek. Chleb też potrzebny. Gdy widziałem Jezusa we śnie, jedynym jaki pamiętam szczegółowo, choć minęło z dwadzieścia lat, czułem się szczęśliwy, chciałem, aby tak było zawsze. Ale było to takie szczęście, że gdyby trwało kilka sekund-wieczności dłużej, nie obudziłbym się już. A skoro się zbudziłem, to pewnie mam tu jeszcze być. Z każdą sekundą bliżej. Końca depresji, lęków, melancholii, zmęczenia sobą i ludźmi. Z każdą nocą nowe sny. One kiedyś wszystkie się scalą w jeden cudowny film. Oczywiście, po solidnym montażu…
***
żyję zachłannie zmysłowo
tak dużo mówię
nie ważę słowa
czuję już oddech półwiecza
ciało i ciężar powietrza
walczę codziennie o życie
zmagam ze swoim losem
chcę wygrać wieczność zuchwale
choć nie wiem co będzie
za tydzień...
***