Bezsenność
zleciały się anioły,
gdy niczym z nieba grom,
zabrzmiał dzwon spiżowy.
Rozbłysła feeria blasków
w teatrze wyobraźni,
bo iskra wciąż błądząca
przyszła me myśli drażnić.
Zerwałem się z posłania
do stóp oblany potem.
Cóż to za wizje dziwne
kładą me sny pokotem?
I chodzę po sypialni
jak zwierz zamkniony w klatce.
Me nerwy na postronkach.
Mój umysł popadł w matnię.
Ta jasna iskra tchnienia.
Ten impuls wciąż błądzący,
gdzieś w trzewiach świata
przepadł zygzakiem skośnoprostym.
I mnie bez snu zostawił.
Ki czort to do mnie przysłał?
By się mym kosztem bawić,
by snów mych zniszczyć przystań.
Do stu tysięcy diabłów,
demonów i aniołów.
Na wszystkie bogi świata
wołam. I do wszystkich żywiołów.
Lecz cicha czarna noc
bezduszną milczy pustką.
Mój pejzaż snów kojących
beze mnie dzisiaj usnął.