Jedna chwila wieczności
Zmęczone i głośne, nie znające snu
Światła w nim nigdy nie gasną
Blask neonów, odbija się u stóp
W tym zgiełku nieznośnym, szukam spokoju
W twoim cichym oddechu
W twoich zmarzniętych dłoniach
Które nocą opadają na moje ramiona
Czuję, że ten świat, nie jest taki jak wcześniej
Za dużo słów, rzucone na wiatr
Obietnice wypaczone, straciły smak
"Na zawsze" brzmi dzisiaj jak żart
A ja pamiętam, jak mówiłaś szeptem
Wtulona we mnie, w porannym świetle,
Że, to jest nasze "na zawsze", i że zawsze tak będzie
W tych krótkich chwilach, czas jakby zwalniał
Miasto milkło dla nas
Byłaś tylko ty, cicha, w huku miasta
Byłaś tylko ty, prawdziwa, w tłumie łgarstwa
Byliśmy my, sami, pośrodku świata
Nasze "zawsze" nie było obietnicą
Lecz chwilą, która nie chciała przeminąć
Było jak dym ulotne i stałe jak kamień
Pełne i puste jak niebieski firmament
I niech miasto krzyczy, niech hałas trwa
Niech ludzie słowa rzucają na wiatr
Niech łamią dane obietnice
Niech gnają ślepo, przez szare ulice
Tłumy o martwych oczach
My mamy siebie, nic nas nie ruszy