Tam, gdzie dotyk rodzi się z myśli
w tej miękkiej godzinie pomiędzy dniem a nocą,
gdy wolność nie jest hasłem, lecz stanem oddechu.
Myśli nie pytają o pozwolenie przychodzą cicho,
jak szept pod skórą. Jest w nich pragnienie,
ale nie gwałtowne; raczej uważne,
nasłuchujące własnego pulsu.
Dotyk, którego nie ma, a który jednak trwa.
Iskra namiętności, nie jako pożar, lecz jako punkt światła,
w którym świadomość spotyka ciało.
Czuje wibracje nie w jednym miejscu,
lecz wszędzie naraz jakby zmysły przypominały sobie,
że zostały stworzone do czucia, nie do osądzania.
Fantazja dotyka ją delikatnie, a ona nie ucieka.
Pozwala, by była.
Zastanawia się, czy to złe. Odpowiedź nie przychodzi w słowach,
lecz w spokoju, który rozlewa się po myślach.
Naturalność tego stanu nie potrzebuje usprawiedliwień.
Jej własny dotyk staje się mostem:
między wyobrażeniem a obecnością,
między samotnością a pełnią.
Westchnienia nie są wstydem są językiem,
którym ciało mówi prawdę duszy.
Wznosi się nie po to, by uciec od świata,
lecz by do niego wrócić lżejsza.
Ekstaza nie jest tu krzykiem, lecz ciszą po burzy; chwilą,
w której radość i odprężenie splatają się w jedno doświadczenie bycia sobą bez masek.
I gdy fala opada, pozostaje wdzięczność za to,
że wolno jej czuć, marzyć i istnieć w zgodzie z własną głębią.
