modlitwa codzienna
jak ptak co w błękit z wiatrem odleciał
zaledwie magii uchylę okno
a już pojawia się prozy przeciąg
lecz ja jej twarde veto wciąż stawiam
niczym szalona w podszeptach wróżka
wersami zdarzeń tak się zabawiam
by zrezygnować z roli kopciuszka
ziarno do ziarna . ziaren zbyt wiele
na jedną życia spełnioną miarę
w którym natchnienie jest przyjacielem
zwykłej poezji rymarskim czarem
.
słowem na wietrze rzuconym jestem
ptakiem co miękkim piórem czas czesze
kiedy błękitem gładząc powietrze
kręci ósemki ku ócz uciesze
aż lekkość w nogach wiedzie ku wiośnie
której w zieleni zawsze do twarzy
słowem rzuconym jestem radośnie
przyprawą słodką do gorzkich zdarzeń
w takim natchnieniu pragnę wieść życia
dni co mi drogą staną się pewną
jak ta poezja rymami szyta
rozjaśniająca niechcianą ciemność
.
odpuść mi panie co niemożliwe
a co możliwe niech dobrem będzie
choć wdzięczna jestem za każdą chwilę
trwania . ciemnością szafuj oszczędnie
niechaj się jasność na nowo rodzi
by niemożliwość zalśniła światłem
.
odpuść mi panie w swojej dobroci
to czego pamięć nie może zatrzeć
w tej jednej chwili daruj natchnienie
na nowe jutro faktem podparte
że chociaż wiara losu nie zmieni
.
ja nadal wierzę wierzę zaparcie
odpuść mi panie tą hardość ducha
co w mikrym ciele rozumem błądzi
jeśli cię spotkam najpierw wysłuchaj
.
abyś pochopnie mnie nie osądził