chiński smok
może jeszcze wiersz napiszę
i zielonym atramentem
rozkołyszę lekko ciszę
w błękit nieba się zapętlę
jak latawiec z wiatrem pójdę
gdzie horyzont się kulbaczy
w każdej strofie czując piękno
pięknym stanę się latawcem
co jak chiński smok tchnie w niebo
i ogonem kręci esy
by floresom drogę znaczyć
nie zagubić się w bezkresie
chwyć za sznurek biegnij ze mną
buchnę ogniem w twoje serce
ominiemy podłą ciemność
nie potrzeba mi nic więcej
- zjedz mnie -
a ja ci wpadnę pod powiekę
i utknę jak zielony kamyk
który rozjaśnia senność ciemną
nic już nie będzie takie samo
będziesz mi mrugał na zielono
a ja rozpłynę się w błękicie
po czerwony dotyku diament
zatracimy się we fiolecie
w ustach zamkniemy ciepłe słowa
by na języki spłynąć wierszem
a ja ci wpadnę tak od nowa
jakbyś mnie nie znał nie czuł jeszcze
będziemy patrzeć na świt jasny
i wymrużymy dni pogodne
a ja ci wpadnę zanim zaśniesz
byś zamknął mnie w swych dłoniach głodnych