Pan Ego’n
Pan Egon, człowiek o ego tak rozdętym, że zasłaniało mu słońce, a w deszczowe dni służyło za parasol, był postacią, o której mówiono szeptem, a raczej krzykiem, bo szeptem nie dało się przebić przez huk jego własnej chwały. Jego wizytówka, wielkości małej tablicy informacyjnej, głosiła po prostu: ‘Egon’. Żadnych tytułów, żadnych profesji – sam Egon, a raczej Ego z ‘n’ na końcu, wystarczał. Uważał się za reinkarnację Leonarda da Vinci, Alberta Einsteina i Freddiego Mercury’ego, połączonych w jedną, niezrównaną istotę. Był bowiem, jak sam twierdził, fenomenem natury, żywą legendą, wcielonym geniuszem i niekwestionowanym mistrzem wszechświata (przynajmniej jego własnego)’.
Jego dom, oczywiście, był pałacem (choć w rzeczywistości to nieco podniszczony domek jednorodzinny), a jego samochód, (stary, rdzewiejący fiat) – ‘kosmicznym wehikułem, zdolnym do podróży międzygalaktycznych (przynajmniej w jego wyobraźni)’. Każde jego zdanie było aforyzmem, każda myśl - przełomowym odkryciem, a każde kichnięcie – zapowiedzią nadchodzącej rewolucji.
Pan Egon pisał wiersze, które, jak twierdził, przenikały samą istotę bytu. W rzeczywistości były to rymowanki na poziomie przedszkola, pełne powtarzających się słów typu –‘Egon’ i ‘genialny’. Malował obrazy, które, jak zapewniał, odzwierciedlały głębię ludzkiej duszy. W rzeczywistości były to przypadkowe plamy farby, które z równą skutecznością mogłyby ozdobić ścianę ubikacji na stacji benzynowej.
Na spotkaniach towarzyskich (których unikał, bo ‘ludzie byli zbyt prości, by zrozumieć jego wielkość’) Egon wygłaszał monologi o sobie, przyprawiając je anegdotami, które zawsze kończyły się jego triumfem. Słuchacze, zmuszeni do cierpliwego wysłuchiwania jego narcystycznych opowieści, ukrywali ziewanie za filiżankami kawy, próbując jednocześnie nie wybuchnąć śmiechem.
Jego geniusz był tak wielki, że stworzył własną religię, ‘Egoniizm’, którego centralnym dogmatem było wielbienie... Egon. Niestety, jedyną osobą, która dołączyła do jego kościoła, był sam Egon - i jeszcze jego kot, który prawdopodobnie lubił siedzieć na jego kolanach. A może po prostu czekał na okazję, by zjeść jego kapelusz.
Pewnego dnia, pan Egon postanowił napisać autobiografię. Tytuł brzmiał: ‘Egon - Historia Największego’. Książka, gruba na tysiąc stron, zawierała wyłącznie powtarzające się opisy jego własnej wspaniałości. Cóż... tylko on z dumą czytał ją codziennie przed lustrem, podziwiając odbicie swojego... no właśnie, Ego’n.
~ Pióro Amora ~
© XX.VII.MCMXCIV