Dentysta
W poczekalni pachnie strachem i miętą,
co tylko udaje miłosierdzie,
jakby same anioły tortur szykowały kołysankę dla niewinnych.
Siadam na fotelu - tron zbrodni,
który drży pod ciężarem wszystkich moich lęków.
Zza maski wychyla się on:
uśmiech jak zęby rekina,
oczy jak dwa lśniące wiertła,
przenikające do rdzenia mojego istnienia.
Otwórz szerzej - mruczy,
- szerzej, jeszcze, aż zajrzę ci do samej duszy,
aż zobaczę, co bije w samym środku ciebie.
Wkłada metal jak zimowy świt,
który tnie niebo na pół.
Świdruje powietrze, boruje ciszę,
aż język ucieka w popłochu jak chomik z wnętrza planety,
rozrywając krajobraz mojego świata na drobne kawałki.
Ooo, piękny kanał - zachwyca się,
jak malarz podglądający koszmarne pejzaże snu.
A potem nagle mruży oczy i tonem badacza,
który właśnie odkrył nowy gatunek życia, mówi:
— Proszę pana… ja takich korzeni to nie widziałem od piętnastu lat!
To jest… arcydzieło. Jakby panu w zębie wyrósł bonsai.
I patrzy na mnie z tą ekstazą kolekcjonera,
jakby mój ból był trofeum,
które można wystawić w muzeum osobliwości.
obok eksponatu „Skręcony wiertłem kot w kosmosie”.
Trzeba oczyścić. Do samego rdzenia.
Nie bój się, nic nie poczujesz…
No… może poczujesz wszystko,
jakby ktoś wziął koszmar i zamknął go w twoich nerwach,
a potem przypalił na grillu emocji.
Zgrzyt.
Wiertło tańczy walca na nerwie,
a świat wiruje szybciej niż turbina piekła,
a ja płynę w górę,
do sufitu,
gdzie lampy wyglądają jak martwe anioły,
które próbują grać w chińczyka z moją czaszką.
Dentysta nuci pod nosem,
jakby śpiewał kołysankę swojemu umiłowanemu wiertłu,
i każda nuta jest krzykiem bólu w mojej czaszce.
- Proszę nie zaciskać dłoni na podłokietnikach, mówi z troską.
- One niczemu nie są winne.
Potem bierze haczyk.
Delikatnie. Z czułością chirurga i temperamentem kata,
jakby wyciągał gwiazdy z nieba, żeby rozpalić w nich pożar.
i przy okazji zrobił małą pizzę z moich nerwów.
A teraz usuniemy… to, co cię boli.
Może trochę więcej, żeby nie wróciło.
Czuję, jak wysnuwa ze mnie nici,
jakby wyciągał z pajęczyny ostatnie resztki człowieczeństwa…
i razem z nimi mój krzyk
rozbija się o ściany gabinetu jak rozżarzona lawa o przestrzeń świata.
Na koniec klepie mnie po ramieniu.
Cudownie współpracowałeś.
Przyjdź znów.
Twoje zęby mają w sobie coś… inspirującego,
jakby były fragmentem gwiazdozbioru zgubionego w mroku,
i odrobiną konfetti po imprezie kosmicznych krasnali.
Wychodzę.
Szczęka drży jak źle sklejony świat,
który kołysze się jak łódź po oceanie zapomnienia,
a woda odbija moje przerażenie jak lustro piekielnej rzeki.
Za mną zatrzaskują się drzwi,
a on już wita następnego -
szczerząc swoje doskonałe, nienaganne, dentystyczne zęby,
które migoczą jak ostrza światła w tunelu koszmaru.
