Wiersz bez sensu
Zegar swój rytm wystukuje,
Ostatni odgłos w oddali kona,
Echo do snu się szykuje.
Zjawia się wena lekko wstawiona,
Coś tam półgębkiem bełkocze,
Mnie zaś Morfeusz bierze w ramiona
Po zwykłych trudach, jak co dzień.
A ona gada wciąż jak najęta
- Przerwać wywodu nie sposób –
Coś o motylkach, kwiatkach, pisklętach,
Ja spadam w czeluść chaosu.
Wreszcie, zmuszona natręctwem weny,
Siadam i myśli filtruję.
Pod jej dyktando piszę te wersy,
Lecz mi w nich sensu brakuje.