Przedświt
Tak bardzo milczącej, że rytm serca słyszę.
Dachy takie senne, mury rozziewane –
- Miasto niewyraźne jeszcze i zaspane.
Oczodoły okien dom wolno przeciera,
Niebo półprzymkniętą szarością spoziera,
Światła ulic świecą, bo nie dają wiary,
Że niebawem zbledną ciemności kotary.
Drzewa przeciągają swe dziecinne rączki,
Prostując je z wolna, rozkurczają piąstki,
Ptaki przed śpiewaniem próbują się bronić;
Jeszcze chociaż chwilę – nim się niebo spłoni.
Powieki ciężkie nieba jeszcze pragną spać,
Przyroda ciągle ziewa – nie chce jej się wstać,
Lecz dzień nieuchronnie przybliża się żwawy,
Rozdzierając ciszę ostrzem głośnej wrzawy.
Znika ranka bladość, broniąc się daremnie
Przed ciosami światła ciskanymi celnie.
Rana nieba krwawi już słońca wschodzeniem:
Noc przed dniem umknęła zalęknionym cieniem.
Wtem, wśród widowiska – dziwny lęk i smutek
Zabiły mój zachwyt, jak strzały zatrute,
Zjawiły się nagle w zadumy zenicie…
- Czy ten brzask tak boli? … Czy to boli życie?