Uderz, a odezwą się, by pokroić wers i stół
Nożyce mi się myślą przez uderzony stolik z metalicznych wersów i słów.
Jako żem anioł upadły, wraz z wrześniem i wieżycami dwiema,
pocieszam umarłych z poświęconych ramek i tkanek
wrosłych w pył, kiedy mnie tam już nie ma, tylko stary film.
O zawiłościach miłości w strefie 51, przez czterdzieści i cztery
doby na przylądku Cape Canaveral, do tańca z Czerwoną,
potrzebującą łez książką na podróż, bo nigdy się bez nich
nie ruszam. W oczekiwaniu na autobus do piasków Łeby
i oszołomienia bałtyckiego z Marsem na czole i Gwiazdą żywą.
W pamięci, na... obojgu nogach? Zrywam jej fotosferę, bieliźniany hel
do nagości pierwotnego wodoru i włosów, które dzielę wersami.
Ram pam, tam tam, sięgam tam, gdzie nożyce ud skrzyżowanych.
Sam jestem asymetryczny przez ulice jedne dłuższe od drugich.
Po pierścieniu Saturna gnam przez zamarznięte tu morze komiczne, bo zakrzywione.
Z Tytana spoglądam na skrzyżowanie, bramę i ten podjazd podniecający, śliczny, liryczny.