Ikaria
zechce przekręcić czyjeś słowa.
Głupiutka, przecie nie podoła w lepkich,
choć gładkich przedposłaniach,
wszak nie zabroni mu latania.
Gówna użyje z braku wosku.
Byleby tylko bliżej słońca.
Krew w skroń uderza i wzrok przesłania,
gdy niczym słup wrośnięty w beton,
Ktoś na dziesiątym skleił skrzydła.
Nim je rozpostrze, wiszą smętkiem.
Z gazet plugawych, ekskrementów oraz brukowców.
Na dachu cisza. Piętra piętrzy.
Gdy wiatr wypełni, spojrzy wokół.
Na niebie
sznury samochodów.
Już widzi tłumy i owacje.
Policja sięga zaś z obłoków.
W mieście iglice odwrócone. A jednak
nie wie
dokąd skoczyć.
I to pytanie teraz męczy.
Czy w dół czy w górę?
Tam!
W sam środek oleistej tęczy.
Otumaniona triumfem furia!
Porwała z gzymsu gdzieś pomiędzy.
Plugawe skrzydła w kark go swędzą.
W alternatywne światy pędzi.