Opowieść o letnim dniu
Wiersz dość długi, ale mam nadzieję na wytrwałość czytelników.
Carskim cięciem wschodu różowego
A potem, jak żył przez wiele godzin
Krzątaniną stworzenia wszelkiego.
Oczarował wrażliwych urodą,
Zabłąkanych otoczył opieką,
Marzycieli ucieszył pogodą,
A wątpiących pokrzepił pociechą.
I marzenia obiecał wypełnić,
Wszelkim bytom szczerze błogosławił,
Nadziejami umysły napełnił,
Wszędzie ślad swej bytności zostawił.
Poprzetrząsał wszystkie zakamarki,
Zdemaskował wszelkie tajemnice,
Swe bogactwa dzielił jak podarki
I grzał słońcem domy i ulice.
Chwałę życia rozgłaszał radosną,
Z rolnikami na polach pracował,
Zakochanym pieśń nucił miłosną,
Z ciepłym wiatrem po łąkach cwałował.
Nad wodami z ważkami się ścigał,
Pocałunki ogrodom rozdawał,
Kolorowe motyle podziwiał,
Pszczołom drogę po miód podpowiadał.
Z popołudniem już się zmęczył trochę,
Rozszalałe pohamował tempo,
Zegar wstrzymał, pędzący z popłochem,
Przed wieczorem pokornie przyklęknął
I na chwilę smutnie się zadumał,
Znieruchomiał, twarz spuściwszy smętnie,
Koronami wielkich drzew zaszumiał,
Rześkim chłodem spowił się ponętnie
I ukoił dłonie spracowane
Balsamicznym dotykiem wieczoru,
I pocieszył serca zatroskane,
Powierzywszy je pieczy Aniołów.
Wtem ujrzałam, że ten dzień umierał
Wykrwawiony czerwonym zachodem,
Że swe ślady konając zacierał,
Wszechobecnym zasłaniał się mrokiem,
Że się kryły woalem żałoby
Wszelkie kształty i barwy, i głosy,
Że smutniały zamyślone wody,
Srogą czernią groziły niebiosy.
Dzień, jak starzec nisko pochylony
Cichym gestem osunął się w ciemność,
Łzę ostatnią w milczeniu uronił,
Ucałował czule Ziemię wierną.
Bogu zwierzył wszystkie swoje sprawy
- A Bóg przyjął je w litosnym geście –
Uspokoił gwary, śmiech i wrzawę,
W inny wymiar oddalił się wreszcie…
Noc, więc władzę przejęła z ochotą,
Grzech niejeden przed światem ukryła;
Zło, występek, piękno, wdzięk i cnotę
Swym welonem równo zasłoniła.
Wnet sen przyszedł na czas i na przestrzeń
A zbudziły się gdzieś nocne mary
I w ciemnościach, w tajemniczym wietrze
Odprawiały swe magiczne czary…
Aż świt znów je obnażył i spłoszył,
Udaremnił ich niecne zamiary,
Srodze wzbronił im się rozpanoszyć,
W pełnym świetle niegroźne się stały.
Dzień zawładnął znów świata połową
- Niepodzielny władca sprawiedliwy –
Rozpiął skrzydła nad całą przyrodą
Jak opiekun najczulszy i tkliwy.
Potem śpiewał: „kiedy ranne zorze…”
Bogu wdzięczny za nowe wcielenie,
Z nim powietrze, echo, ląd i morze
Połączyły swoje dziękczynienie.