Spowiedź
Odejdę, żeby boleć skowytem sumienia
Tych, co potrafią ranić bez słów i bez razów,
Jak cierń korony chrystusowej, jak lwi pazur.
Przeminę, przemknę, przepadnę niepostrzeżenie
Ogniem – oczyszczeniem, marzeniem – wypełnieniem,
Ulecę gdzieś obok, pomimo, z boku, z dala,
Cieniem, olśnieniem, błyskiem, tchem, jak krzyk, jak fala.
Jak nadzieja, co zmarła gdzieś ukrzyżowana
Gwoździem pychy do zbocza przybita w łachmanach,
Jak cnota okłamana, starta, odrzucona,
Jak powietrze daremnie zamknięte w ramionach.
Bezsens, bezdech, bezruch, bezistnienie, bezżycie …
Gdzie jesteś ty – spokoju, czy tylko w obłędzie,
Na bezdrożu w pustce, w nicości i w niebycie,
W cierpkim ciszy obliczu, poza mną czy we mnie?
I ja raniłam pchnięciami ostrza języka:
Jad w głąb trzewi otwartych goryczą przenikał.
Gromem gestów, spojrzeń piorunem, grzmotem głosu,
W tkanki bezbronne, na kształt nożowego ciosu.
Obojętnością uśmiercałam bezpowrotnie,
Poniżenie i boleść oddałam stokrotnie,
Za cierpienie, za krzywdę zemściłam się wściekle …
Jak tamci – ginę teraz w swoich myśli piekle!