Akt bez antraktu
Bawełnianych tkaninach
Zasiada naga kurtyzana
Jest młoda,
Piękna
Lecz i zbrukana
Światem
Jego okrutnością,
Tanią ironią,
Tragikomedią
Jej ciało jest
Z wyglądu delikatne
I lekko różowe
Tak jak u dziecka
Którym nigdy
Nie było jej dane być
Jej włosy jedwabiste
Straciły swoją woń jaśminu
Jaką można poczuć
Przechodząc obok
Ciemnych uliczek
W samotne wieczory
Teraz czuć jedynie
Lekko kwaskowy zapach potu
I odór gnijącego serca
(malarz pociąga powoli pędzlem
umoczonym w jasnej farbie
powoli wdycha tytoń
nadając koloru
twarzy nimfy wodnej
cofa się
poprawia szlafrok
spogląda na “modelkę”
prosi o poprawę postawy
i wraca do malowania)
Jej spojrzenie
Sarnich oczu
Spoczywa teraz
Za oknem
Z którego promienie
Bladego słońca
Okalają ją
W matczynym uścisku
Nie szuka ona wzrokiem
Tego czego dotknąć
By nie potrafiła
Patrzy jedynie
Na wieżę zegarową
Licząc mijające minuty
Czekając na te kilka monet
Zwane “darowizną”
By odejść
O wszystkim starannie
Zapomnieć
I od nowa
Zacząć grać tą samą
Tragikomedię