Rozdarte niebo
Odtąd nie żyjemy już pod wspólnym niebem.
Moja część szarością mi ciąży i gniewem,
Ty swoją gdzieś daleko uniosłeś bez słów.
Nie pozwolą jej opaść wzniosłe szczyty gór.
Podpieram moją drżącą z niemocy ręką
I od lat niesłabnącym filarem tęsknot,
A ona coraz bardziej osuwa się w dół.
I chociaż marzeń mi już zabrakło i snów,
Nie pozwolę się przygnieść smutku ołowiem
Ani skargi na los swój zły nie wypowiem.
Jeszcze wiara zwodzi, że wydarzy się cud.
Czekam pełna nadziei na kolejny grom,
Co iskrą na nowo nam niebo zespawa
Lub złączy tym ołowiem, jak szkła witraża,
Żeby błogą niebieskość nadać nowym dniom.