Bądź dobry jak chleb...
Anna, codziennie rankiem kładła na stole bochen chleba, albo dwa. Robiła znak krzyża i wbijała ostry nóż. Uważała, aby żaden okruch się nie zmarnował. Wykarmić dziewięcioosobową rodzinę jednym bochnem chleba było czasem niemożliwe. No, może wtedy, jak ugotowała kaszę jaglaną na wodzie okraszoną kubkiem mleka. Najmłodszym dzieciom kromkę polewała wodą i słodziła zmiażdżoną masą z buraka cukrowego... (jesienią chodziła na wagę przy dworcu towarowym, i zbierała spady buraczane upuszczone z wagonów).
Starsze dzieci dostawały na chleb kawałek spyrki wytopionej z tłuszczu lub ziemniaki z poprzedniego dnia. Czasem utłuczone z łyżką śmietany. Najgorsza była zima i przednówek. Kończyły się zapasy, a na polu tylko kraczące wrony gromadziły się w stada. Czarny sztandar łopoczących skrzydeł, tryumf nad bezsiłą człowieka. I pług pod pustą stodołą szczerzył swe kły do słońca. Czekał na wybawienie. Czekał na skibę, by przeorać głód.
Jednak wcale nie narzekała na dolę, wiedziała, że dobra nie kupi się za żadne pieniądze. Trzeba je mieć w sobie.