przypływy i odpływy samotności...
jak duszę w sobie oddechy i z każdym dniem niknę
nie chcę powracać do tamtej wiosny
nie chcę być zniewoloną w jej chłodnej rędzinie
zanim rozpęknie się listkami
to jednak w nieśmiałości tęskno mi do niej
powiem nie dzisiaj może jutro
że to we mnie wdarły się motyle
i w ciszy trzepoczą skrzydłami burząc
po kawałku moje spokoje
tam Kosmos cały w srebrzystych iskrach
gdzie z wypalonych meteorytów leci na zatracenie
tu Ziemia w seledynowych źdźbłach rozkwita
powiem nie dzisiaj może jutro
jak spadam bezwładnie w długą noc
i płynę z moją wodą po nieznany świt
marznąć razem czy osobno jest coraz mniej
i wciąż mniej zarysowanej twarzy na wspomnieniu
kiedy skrywam dotyk w samotności dłoni
wysyłam do ciebie nie ostatni może ostatni
jesienny list pisany złotym atramentem