Dyptyk bez skrzydła już nie dyptyk
Biel trzepocze niczym gęsi na sznurach,
a klamry zaściskają wisielcze poły.
Krochmal w załamaniach szuka ust niczyich,
jak opłatek lśni w słońcu.
Komu odda białe kołnierzyki płacząca wierzba.
Strzaskana piorunem, wypalona w pół i brzemienna.
Gdy ich nieskazitelność w mary przemieni nie-nadzieja.
Nie-matki nie znoszą wdów po synach.
Spowite w żałobny kir córczyne dzieci kołyszą,
Bogobojne baby nie bez winy.
Ręka nawet nie drgnie, gdy wyprane koszule zabierają.
Schedę zamykają w czarnej skrzyni.
Nie zastygają jak Niobe... szyją nowe lamentacje.