Sojusznicy niepewni jak liście na wietrze - H.H przypadki XII
Po otrzymaniu ogłoszenia o zalegających przesyłkach, oraz rozchodzącym się zapachu psującego się jedzenia, funkcjonariusz W. wraz z partnerem (G.) udali się na adres XXXXXXXXX, gdzie znaleziono opuszczony, choć wyglądający na dawniej zadbany dom. W środku nie zastano śladów walki, ani pośpiesznego opuszczenia budynku. Wydawało się, że mieszkańcy wrócą lada chwila. Z zeznań sąsiadów wynikało, że właściciel znajduje się na wyjeździe służbowym, a to jego małżonka opiekowała się domem. Po kuchnia najbardziej było widać upływ czasu. Nie znaleziono żadnego DNA oprócz tego należącego do rodziny właścicieli. Śledztwo pozostało w toku.
Komisarz Z.
Dwudziestka wysokich bladych cieni,
ubranych w purpurowy aksamit.
Ich twarze były blade,
a rysy ostre i drapieżne.
Wydawało się,
że nie pasują do obecnych czasów,
zupełnie jakby ktoś
wyrwał ich z przeszłości
i zapomniał dopasować ich krawędzie.
Siedzieli na obitych fotelach,
swobodnie, z niewymuszoną elegancją,
w idealnej symetrii.
Każdy, kto próbowałby do nich dołączyć,
byłby intruzem.
Kobiety i mężczyźni,
którzy znali się dłużej
niż trwało niejedno ludzkie życie.
Kilka czarnych kotów,
na przekór wiary w pecha,
spało na kolanach
lub łasiło się do postaci.
Jeden z mężczyzn,
siedzący na wymoszczonym fotelu,
z długimi ciemnorudymi włosami
związanymi wstążką
i kieliszkiem w ręce,
opierał dłoń na policzku,
stukając palcem w opaskę na oku,
sprawiając, że złoto
wykute w kształt celtyckiego węzła,
które oplatało jeden z paliczków,
połyskiwało w ciepłym świetle.
,,To bzdurna zabawa śmiertelników”
westchnął, lecz zgodnie
z sugestią przyjaciół
podniósł trzy karty i położył na stole.
Dwie z nich były zwrócone
dołem do siedzącej naprzeciwko kobiety,
a jedna stanęła im w ofensywie.
,,Tą znam” wskazał kartę,
przedstawiającą wagę.
,,Sprawiedliwość”
,,Odwrócona” zauważyła,
tasując resztę talii.
,,Co przez to rozumiesz?”
,,Złamiesz reguły,
które dotychczas były niepodważalne”
rzuciła, odsuwając kartonik na bok.
Wskazała dwa pozostałe.
,,Szczęśliwy traf z Koła Fortuny
i mądrość Starca,
Twój plan musi się udać”.
Wydął pogardliwie wargi.
Kiedy powiedział,
że tylko dzieci wierzą w takie wróżby,
kilka osób zaśmiało się cicho.
Największy kot z grupy,
smolista samica o charakterze
starej damy dworu,
wstała z poduszki
i wskoczyła mu na kolana.
Jego palce przeczesały futro,
a pokój wypełniło głośne mruczenie.
Czasami za jego plecami,
mówiono, że kotka jest demonem,
z którym zawarł krwawy pakt.
Tylko jemu ufała na tyle,
by pozwolić się dotknąć.
Oboje nie mieli lewego oka,
a bestia nigdy się od niego nie oddalała.
Nawet z twarzy byli podobni.
Na posadzce rozległ się dźwięk kroków,
a po chwili pojawiły się dwie idące kobiety.
Jedna z nich była wysoka,
wyższa niż niejeden mężczyzna,
o pociągłej, wąskiej twarzy,
z ostrymi rysami,
których dotknięcie groziło skaleczeniem.
Jej oczu nie kryła ludzka maska.
Lśniły czerwienią jak zimowe jagody,
zwężone w drapieżnym grymasie.
Jej szponiasta dłoń opierała się
o plecy drugiej z kobiet,
której twarz zasłaniała lisia maska.
Mimo tej zasłony
można było zobaczyć
jej stłumione cieniem wampirze spojrzenie.
Kasztanowe loki,
układały się jak na obrazach
dawnych mistrzów,
a czarny dwuczęściowy garnitur
leżał na niej idealnie.
Była zdecydowanie niższa
od prowadzącej ją B.
lecz promieniowała czymś,
co nakazywało ostrożność w jej pobliżu.
Gospodarz wstał ostrożnie,
a jego kot popatrzył na niego z wyrzutem,
gdy musiał zeskoczyć z kolan.
Bestia podeszła do zamaskowanej kobiety,
ocierając się o nią,
po czym uniosła łepek,
by zamiauczeć rozdzierająco.
,,Lubi panią”
zauważył N.,
odkładając kieliszek na stół
i zbliżając się do niej.
Zatrzymał się dwa metry od niej,
respektując jej przestrzeń prywatną.
Sięgała mu do piersi,
a była drobna jak dziecko.
,,Wie, że jej nie skrzywdzę.
W przeciwnym razie
nie zbliżyłaby się na krok,
czyż nie?”
zapytała słodkim,
śpiewnym altem.
„My koty nie jesteśmy psami”
zaczął, wiedząc,
że nie powinien urywać gwałtownie,
czekając na odzew,
który nadszedł konwersacyjnym tonem.
,,Które rzucają się głową naprzód,
na największego niedźwiedzia w okolicy”
Nadal nie podszedł do niej,
lecz gestem nakazał,
by odstąpiono jej fotel,
po czym zaprosił ją do zajęcia go.
Wyglądał jak królowa na tronie,
wtulona w purpurowy plusz siedziska.
Przez jej twarz przebiegł ślad
niewypowiedzianej myśli,
z której kiedyś zwierzyła się słowami:
,,Hedonistyczni dekadenci
i ich wygodne siedziska.
Gdyby tylko matka także
przejawiała takie skłonności”.
Podano jej wino,
lecz odmówiła grzecznie.
Nie znała tych lu… wampirów
i nie zamierzała im ufać.
Przynajmniej w tej kwestii.
Potarła skronie,
gestem tyleż zmęczonym,
co zniecierpliwionym.
W tym momencie
kotka N. wskoczyła jej na kolana,
domagając się pieszczot,
które otrzymała,
po chwili zawahania ze strony D.
,,Panie i panowie,
obecna z nami Inari*
jest bliską znajomą H.,
to ona pomogła nam odnaleźć
ostatniego mordercę,
który pozostałby bezkarny.
Gdyby nie jej interwencja,
ponieślibyśmy klęskę”.
Posłano jej niemal przyjazne spojrzenia.
W towarzystwie nie było nikogo,
kto nie darzyłby H. sympatią.
Wprawdzie nie odwiedzał ich często,
zbyt zajęty swoją pracą na uczelni,
ale wiedzieli, że jest ich sojusznikiem.
,,Mam nadzieję, że wam się przyda.
Dla mnie nie stanowi już żadnej wartości”
D. wydawała się odległa myślami,
lecz nikt nie miał jej tego za złe.
,,Kim była?”
pytanie zadał jeden z mężczyzn.
czarnoskóry, lecz niewątpliwie
należący do rasy wampirzej.
Jego długie włosy
spleciono w setki warkoczyków,
które gdy siedział,
sięgały mu do bioder.
,,Kim? Moją matką”
słowa D. wywołały zdumienie.
X.M
(początkujący adept, protokolant Bractwa)