Albatros
Co tnie zimne chmury niby goniec rączy,
Żeglując szczęśnie, gdy mu skały zbrzydły,
Szybuje nad morzem, gdzie okręt się plączy.
Samotny porzuci swe krzykliwe fratry.
Patrzy jak marynarz marny, chybotliwy,
Prując łupiną, przez słone pchaną wiatry,
Pełznie pokładem jak nielot spolegliwy.
Dziwiąc się w duchu z człowieczej niezdary,
Drwi z dwunogiego, gdy kotwicę wciąga.
Marynarz go widząc, wielebne wzywa lary
I śledząc z zazdrością, mu w duchu urąga,
Bo jakże on chciałby zaczerpnąć swobody,
Gdyby mu Eol wszechmocnie pozwolił.
I gdyby lęk przyrodzony wzlecieć nad wody,
Przy ziemi go ciągle nie więził, niewolił.
Ptak, więc bez strachu na burcie usiędzie,
By skrzydeł wysiłek spoczynkiem ukoić.
Wszak wie, że człowiek zawsze spętan będzie,
Gdyż miast w górę patrzeć, śnić umie i roić.