Kobiety jak magnolie zakwitają za szybko (prozą spisane) 3
Punktualnie o czternastej zadzwonił domofon. Wjechał na górę i zagwizdał z podziwu, gdy mnie zobaczył. Przytuliłam się do niego, lecz on tylko poprosił o wodę.
— Gotowa? — To jedziemy, mamusia nie może się denerwować.
— Daj mi jeszcze chwilkę, muszę do toalety.
Usłyszałam ciężkie westchnienie.
Wsiedliśmy do jego mercedesa, granatowy lakier lśnił jak noc Kairu. Jechaliśmy w milczeniu. Przekroczyłam po raz drugi próg domu Pelczarów i poczułam ten sam powiew chłodu co poprzednio.
— Jesteśmy! — krzyknął Filip.
Weszliśmy do salonu. Zza dębowych drzwi wyszła kobieta Jak-Ty-Wyglądasz-W-Tej-Szmacie? — Powitała mnie z przyjemnością.
Poczułam łzy w oczach, a Filip stał jak cielątko. Kobieta Mogłabyś-Pomóc-Ale-Ty-Nic-Nie-Potrafisz. — Zniknęła za drzwiami, pozostawiając w moich oczach szpilki.
Mój chłopiec, zamiast przytulić mnie oznajmił:
— Pójdę pomóc mamusi. — I nie czekając co odpowiem, pobiegł w stronę kuchni.
Słyszałam jazgot kobiety Kto-To-Widział-Mężczyzna-W-Kuchni...
Około czterdziestu minut trwało przygotowanie stołu i układanie serwetek, sztućców, zastawy, a na przystawkę dostawałam przekąski słowne. Po czym na stół wjechała ta słynna nadziewana kaczka, kobiety Ty-Nigdy-Mu-Nie-Dogodzisz.
Obiad przebiegał w atmosferze złośliwych uwag, a kobieta Zawsze-Będziesz-Zajechana uświadomiła mi, na jakiej jestem pozycji w oczach przyszłej teściowej. Byłam spętana, niczym w kaftanie bezpieczeństwa i nie potrafiłam się uwolnić z tych powiązanych troków. Przydomek „zajechana” oznaczał przybłędę z innego świata. Filip siedział spokojnie, a kiedy się odzywał, jego słowa były zwinięte w kłębek.
Kiedy wyraziłam chęć pójścia do domu, i poprosiłam o odwiezienie, kobieta Przecież-Są-Taksówki popatrzyła na mnie i rzuciła oschle: - Można zamówić.
Pod koniec września Filip zabrał mnie do swojej ciotki Magoniowej, najmłodszej siostry jego ojca. Starej panny, mieszkającej w Zawoi, na widowisko powitania jesiennego redyku – powrót pasterzy z owcami do domu. Jego dziadek kiedyś był najważniejszym bacą we wsi.
Cały wyjazd został zaplanowany w tajemnicy przed kobietą Z-Hołotą-Się-Nie-Zadawaj. Ciotka wiedziała naprawdę wszystko, wyznała mi w tajemnicy wiele smakowitych szczegółów z życia swojej bratowej. Jej rodzice, matka - sprzątaczka w kancelarii prawniczej na Podwalu i ojciec magazynier w składzie dywanów przy ulicy Filipa, poczęli kobietę Ja-Pochodzę-Z-Mieszczańskiej-Rodziny w przypływie, Bóg wie jakiego szaleństwa, pomiędzy ławką w parku, a już dawno wyschniętą sadzawką. Oboje pozbawieni polotu i wyobraźni żyli w całkowitej zgodzie, poukładani jak akta w kancelarii, prości i banalni jak wzorzyste dywany nieloty w hurtowni.
Kiedy zmarł ojciec kobiety Dobrze-Że-Odszedł, jej matka awansowała na gońca. Za niedługo dużo starszy od niej adwokat został wdowcem, nic nie stało więc na przeszkodzie pocieszyć starca. I tak została mieszczanką, panią adwokatową.
Dalsze losy rodziny, do której za niedługo miałam wejść, zostały przerwane przyjściem Filipa.
— Jestem gotowy, możemy wychodzić — zakomunikował.
Wyszliśmy na festiwal.
Po powrocie ciotka Michalina podstępem zaplanowała złamanie przysięgi nieczystości przez Filipa. Sprawiła to jej nalewka. We wsi mówili, że nalewka Magoniowej ma diabelską moc i kto się jej napije, ten traci rozum. Tamtej nocy czuliśmy się tak naturalnie, jakbyśmy byli kochankami od lat.
— Mamy całą noc, żeby robić, co zechcemy — powiedział.
Kochaliśmy się, a potem jeszcze raz i jeszcze raz. Leżeliśmy w skotłowanej pościeli i uczyliśmy się naszej nagości na pamięć, kawałek po kawałku. Byłam taka szczęśliwa. Powoli zapadliśmy w sen, z którego wyrwało nas pukanie do drzwi i głos ciotki.
— Wstawać! — krzyczała. — Już dzwonią na Anioł Pański.
Pierwsza zeszłam do kuchni, gdzie krzątała się gospodyni i pachniało kawą zbożową z mlekiem. Zapach ten przypominał mi dzieciństwo, w domu, którego już nie było. Po śmierci matki trzeba było sprzedać, by spłacić długi.
— Dobrochna... co ty, płaczesz? — zapytała ciotka, przytulając mnie.
Po chwili pojawił się Filip, uśmiechnięty i nucący pod nosem Yesterday. To był ten sam chłopiec, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy go zobaczyłam. Byłam pewna, że chcę z nim być. Jednak wiedziałam, jaki ogromny trud czeka mnie, aby na naszej drodze nie stanęła kobieta Nigdy-Nie-Będziesz-Z-Nią-Szczęśliwy.
— Dziękuję — szepnęłam Michalinie na pożegnanie.
— Nie daj się mała. — Mrugnęła do mnie. — A w razie czego, wal jak w dym.