Stara jabłoń stargana wichrami wojny i pokoju [2] (proza)
~ Antoine de Saint-Exupéry
Razem z chłopakami mieliśmy plan. Skórzane sześciokątne łaty, trzydzieści dwie sztuki połączone dratwą i getry połatane przez babcię oraz kilka par korków i jakieś łachy czekały na gwizdek. Sen się ziścił, jak przytargaliśmy dwie bramki z porozrywaną siatką. Kobiety ponaprawiały dziury, a tato z sąsiadem pomalowali metalowe pręty i mocno wbili w murawę. Po obu stronach boiska stanęły żółte łapacze goli. Tydzień trwało doprowadzenie placu do gry. Potem zorganizowanie drużyny i można było zacząć treningi. Pierwszym szkoleniowcem został pan Stefan – przedwojenny napastnik, a pierwszy mecz odbył się niespełna po trzech miesiącach. Wygraliśmy z drużyną z sąsiedniego miasteczka 4:1. Nieopisana radość. Potem już poszło jak po maśle. Staliśmy się sławni. Jeździliśmy po całej Polsce. Z każdym powrotem do domu widziałem, jak zmienia się na lepszy. Babcia częstowała mnie bułką drożdżową i kompotem z jabłek.
Było to latem, kiedy po dwutygodniowym zgrupowaniu wróciłem znad morza. Po ogrodzie biegała Marysia i głośno się śmiała. Podbiegła do mnie i krzyknęła:
— Tomek…! Ja mówię.
Wziąłem ją na ręce i kręciłem się z nią jak na karuzeli. W tamtej chwili zwariowałem ze szczęścia. A siostra zanosiła się od śmiechu. Babcia dopięła swego – pomyślałem.
Czas powoli zabierał przodków. Najpierw dziadek, a dwa lata po jego śmierci odeszła babcia. Najbardziej przeżyła zniknięcie ukochanej osoby Marysia, aż obawialiśmy się ponownego jej zamknięcia w sobie. Odszedł też Kacper, beznogi kot. Pochowaliśmy go w ogrodzie. Tylko zielonej piłeczki nie mogliśmy odnaleźć, aby dać mu na drogę. Ja studiowałem i grałem w piłkę. Siostra poszła do szkoły.
Wojenna pożoga scaliła nas na całe życie. Pozwoliła zrozumieć, co jest najwyższą wartością – właśnie dom i rodzina. Zawsze powracaliśmy do niego i do niej.
***
Dzisiaj nie ma już pradziadków, nie ma dziadka Tomka i babci Anny, nie ma moich rodziców. Jestem ja – ich wnuk, syn i ojciec, i brat. Jest też kuzynka – wnuczka cioci Marysi. Dom stoi jak dawniej. Obydwaj z bratem i rodzinami jeździmy do naszych wspomnień. Ania odgarnia z małego kopczyka zeschnięte liście, wyrywa chwasty i kładzie zieloną piłeczkę dla Kacpra. Dziwne jest to, że za każdym razem ona znika. Kuzynka z dumą spogląda na dom babci. Dbamy o ten skrawek naszej przeszłości. O ten dom naszych przodków. O historię, którą przekazuję swoim dzieciom tak, jak kiedyś przekazywał mi dziadek i ojciec.
Tylko boiska już nie ma, stoi tam pawilon handlowy. Nie ma też starej jabłoni, którą wiatr w ubiegłym roku powalił. Okazał się silniejszy niż wojna.