On
i ukrył się za odwróconą głową.
Przełykał w milczeniu słowa,
które uwięzły mu w gardle.
Był zagubiony i bezbronny.
Wybrał cierpienie w samotności.
Nie chciał pomocy.
Nie umiał o nią prosić
albo uważał, że będzie to
przejawem słabości,
a na to nie mógł sobie pozwolić.
Nie on, wychowany na twardziela.
Ojciec nigdy nie okazał mu miłości,
nie pochwalił, nie powiedział,
że jest z niego dumny.
Zamiast tego ciągle
nakazywał lub zakazywał,
karał, szydził z niego i ośmieszał.
Nie używał jego imienia,
nazywał go smarkaczem lub debilem.
Mówił przy tym "pamiętaj, kiedyś będziesz mi
za to wdzięczny, docenisz to, co dla ciebie robię".
Najgorsze było to, że po jakimś czasie,
nawet on zaczął w to wierzyć...
Przestał czuć cokolwiek, zobojętniał.
Minęło wiele lat...
Miał dziewczynę, planowali wspólne życie.
Nie wytrzymała awantur,
nadmiernej kontroli i wybuchów złości.
Odeszła gdy ją uderzył.
Nie radzi sobie ze swoimi emocjami,
nie umie okazywać uczuć,
nie potrafi wybaczać,
jest nieufny i pełen kompleksów,
ciągle ściga się ze sobą, z innymi,
za wszelką cenę musi udowadniać,
że jest najlepszy.
Jest sam.
Czy za to ma być wdzięczny?