Spotkanie
ledwie mogłem Cię dostrzec.
Mówiłem, a Ty pochylałeś się
w pustkę, która świeciła
bladą aurą wokół twojej głowy,
jakbyś opierał się o poduchę
wywleczoną z jakieś sennej
baśniowej komnaty. W dwóch
wszechświatach siedzieliśmy,
więc nie kleiła się rozmowa.
Na koniec widać było z Ciebie
tylko prześwitujący obłok
w kształcie postaci. Gdy wychodziłeś,
nie zdążyłem otworzyć drzwi.
Wpatrzony w pustą przestrzeń
po Tobie, nie mogłem uwierzyć,
że kiedyś całe noce gadaliśmy
jak wariaci, na jakieś stancji
studenckiej, tak smutno zimnej,
że tylko rozmowa dawała żar,
bo akurat kasy nie było na coś
do wypicia na rozgrzewkę.