Nie kochajcie artystów
Nie ceńcie artystów!
Nadmiernie
Sympatią ich darzcie jedynie
A jeśli się zachwyt przydarzy
to nigdy, przenigdy – nagminnie
Choć będzie drań robił uniki
by uciec od cierpkiej krytyki.
Artysta to bydlę perfidne
udaje, że wie czego trzeba
Gdy szlocha i duszę rozrywa
już chciałbyś przychylić mu nieba
Broń Boże!
Zaklinam Cię święcie
Ty, który oglądasz lub czytasz
Pisarza, malarza, poety
nie wolno nakarmić do syta
By całkiem nie popadł w ruinę
wytrawnym podlewaj go winem
Choć nieraz chce taki poeta
pobujać gdy zachwyt kołysze
lecz wtedy odbiorco kochany
przysypia i bardzo źle pisze
A malarz, czy rzeźbiarz – powiedzmy
gdy dotkniesz nadmiarem go łaski
maszkarę utworzy – bohomaz
tak bardzo kaleczą oklaski
Mnie także nie kochaj nadmiernie
niech sobie troszeczkę pocierpię
Zapłaczę w poduszkę, któż zgadnie?
Wśród mroku, w bezsennej katuszy
a kiedy poranek nastanie
piosenka cię może poruszy?
Odbiorco kochany – niebożę
wiedz – sztuka, ta która nie mija
co prawda, powstaje z talentu
lecz także z marchewki i kija.
