Oblubieniec Morza
Żaden sztorm go nie tknął,
Żadna rafa nie zbezcześciła jego ciała.
Białych żagli nie tykał wiatr,
który mógłby zaszkodzić.
Nazywano go Szczęśliwcem,
a jego właściciela,
każdy chciał na kapitana.
Podczas jednego z rejsów,
gdy w luku wiózł wonności
i aksamitne tkaniny,
usłyszał nieziemski śpiew.
Wyszedł na mostek
i rozejrzał się.
Niebo było szaro-fioletowe,
fale niepokojąco gładkie
(Uważaj
------- morze
-----------jest
-------------zdradliwe)
Pod kilem zachrzęściło,
gdy otarł się o coś,
ukrytego pod linią wody.
W jego sercu zalągł się lęk.
- Pani - krzyknął
jeślim uczynił coś przeciw tobie,
racz odebrać mi życie,
bo wina ma wielka,
lecz nie zabijaj mych ludzi!
- odpowiedziała mu cisza,
o ile na morzu kiedykolwiek jest cicho.
Szumiał wiatr,
stękały liny i deski
pod naporem wody,
a z dala niósł się cichy śpiew.
Śpiew?
Czy to nie on wywiódł go spod pokładu?
Niebo nabierało niezdrowego rumieńca,
a śpiew zaczął mieszać się
z odległym gromem.
Należało zwijać żagle,
przywiązać wszelki dobytek.
Woda burzyła się podejrzanie,
ocierając o ukryte skały.
Manewrowanie między nimi,
mogło być niemożliwe.
Był pewien zbliżającej się śmierci.
Podniosła się mgła.
Ucichło wszystko, prócz śpiewu,
chlupotu wody o burtę
i jęku desek.
Nawet jego ludzie wstrzymywali oddech.
ₚₒdₑⱼdź dzᵢₑₗₙy ₘₐᵣyₙₐᵣzᵤ
Natychmiast skierowali oczy w lewo.
Czy to stamtąd dobył się dźwięk?
ₚₒzwóₗ ₛłₒdycz ᵤₛₜ ₛwycₕ ₛₚᵢć
ₚᵣzyⱼdź dₒ dₒₘᵤ ₘₒⱼₑⱼ ₘₐₜₖᵢ
by zₙᵤżₑₙᵢₑ z człₒₙₖów zₘyć
ₚₒzwóₗ ᵤₛₜ ₛwycₕ ₛₚᵢć ₛłₒdyczₑ
ₙᵢₑcₕ ₘₑ ₛᵢₒₛₜᵣy ᵢ ₘₐ ₘₐₜₖₐ...
Kobieta.
Śpiewała czystym, ostrym głosem.
Musiała stać na lądzie.
Może ich dostrzegła i postanowiła pomóc?
Nakazał skierować okręt na głos.
Skręcili łagodnie.
Szuranie o kil umilkło,
a on poczuł nadzieję.
Nagłe szarpnięcie odcięło ją,
jak pajęczą nić.
- Nabieramy wody - wrzasnął ktoś.
Wyrwa w burcie była zbyt duża,
by mogli ja naprawić.
Tonęli.
- Kalipso! - krzyknął,
lecz nikt nie odpowiedział.
- Kapitanie - jego pierwszy oficer
potrząsnął nim brutalnie.
- Ratujmy się.
Lepiej ryzykować w wodzie,
niż we wraku.
- Aj, aj, kapitanie -
warknął swym ochrypłym głosem,
po czym powtórzył jego rozkaz.
Rozległy się kolejne pluski,
gdy jego ludzie uderzali w wodę.
Opuścił statek ostatni,
zgodnie z kodeksem.
Gdy tylko dotknął tafli,
pochwyciły go zręczne dłonie,
zakończone ostrymi paznokciami,
które wbiły się w jego ciało.
Otworzył oczy,
ignorując pieczenie
spowodowane słoną wodą.
Wokół roiło się od gibkich
nagich kobiecych ciał
i lśniących wielobarwnych łusek.
Syreny ciągnęły go na dno,
wyduszając powietrze z piersi.
Kalipso mogła kochać swego marynarza,
lecz swe dzieci kochała bardziej.