Będziemy iluminować panie H. - H.H przypadki XIII
Nie można wskrzesić zmarłych.
Pan zabrał ich dusze,
a one wedle boskiej miary,
osądzone być miały.
Jednakże wżdy wiadomo było,
że wampierze ze złem,
kontakt miały niewiadomy
acz iście piekielny.
W mojej wsi był taki jeden,
krwiopijaca-demon,
co dziewice porywał,
bałamucił i krew ich wysysał,
aż białe były
na podobieństwo prześcieradeł.
W końcu zebrała się rada
i pozbyto się bestii.
Czarne serce przebijając kołkiem,
z drzewa judaszowego,
a później chowając
z głową między nogami,
coby nie straszył praczek.
Toć na świętego Bogumiła,
trzy paniątka przybyły,
zabrały naszego wampierza,
co im Józek Kowalikowski wskazał
gdzieśmy go zakopali
i odjechały,
a naszego wampierza,
jak Bóg mi miły,
widziałem na dworze
Jego Królewskiej Mości
tydzień po tym wypadku.
Snuła się za nim woń piwniczna,
ale wszyscy się mu kłaniali,
jak jakiemu książątku.
[…]
W naszych czasach,
to nawet zmarli wyłażą z grobów.
pozbawione duszy
i wysadzane kafelkami,
jak cela śmierci Urzędu
do Spraw Likwidacji Stworzeń Okołoludzkich.
Jego środek zajmował
duży basen,
do którego prowadziły
pozbawione barierek schody.
Wypełniony wodą,
która sprawiała,
że na suficie tańczyły cienie.
Wszystko było sterylne,
białe i bezuczuciowe.
Na brzegu klęczała trzynastka postaci,
których głowy zakrywały
jutowe worki.
Ich kostki i nadgarstki
ktoś skuł kajdankami,
po czym połączył je,
uniemożliwiając zmianę pozycji.
Doskonale słyszałam
ich pełen przerażenia
przyspieszony oddech.
Pomieszczenie cuchnęło,
ludzkim strachem.
Ściany były wilgotne,
od pary wydychanej przez… nich.
Za każdym związanym
stał jeden z członków Bractwa.
Wyglądali jak bóstwa,
górując nad zezwierzęconymi,
brudnymi ludźmi.
Lecz były to bóstwa pierwotne,
przyjmujące jedynie krwawą ofiarę,
nieznające litości dla wrogów,
ni synów marnotrawnych.
Ich oczy błyskały w półmroku,
który panował w pomieszczeniu,
sprawiając, że klęczące postacie,
zdawały się jeszcze mniejsze.
Po mojej prawej otworzyły się drzwi,
a trójka Sióstr wciągnęła walczącą J.
Patrzyłam beznamiętnie,
jak prowadzą ją nad basen
i krępują jak pozostałych.
,,Czy uczynisz nam ten zaszczyt, pani?”
N., dotychczas stojący tuż obok mnie,
ukłonił się lekko,
a w jego ukrytej w skórzanej rękawiczce dłoni
zabłysnął kamienny nóż.
Światło, które się od niego odbijało,
wydawało się śliskie,
wrogie.
Pewnie ujęłam tą jego część,
którą można by nazwać rękojeścią,
gdyby nie była jedynie stępioną
i węższą kontynuacją ostrza.
Skinął mi głową,
a ja stanęłam za zapłakaną kobietą,
odpowiedzialną za moje wychowanie.
Czy było mi jej żal?
Nie. Współczułam jedynie ojcu,
który miał odkryć,
że utracił życiową partnerkę.
,,Śmierć,
jest wybawieniem dla duszy,
nieprawdaż?”
Możliwe, że słowa,
które wyszeptałam,
były zbyt okrutne.
Możliwe, że ją uspokoiły.
Nigdy nie znałam własnej matki.
Trzask sprawił,
że moja głowa drgnęła.
Oczy, nauczone latami doświadczeń,
skupiły się na źródle
nagłego dźwięku.
Trójka Braci niosła ciało H.
Zapewne tylko dzięki wampiryzmowi,
nadal wyglądało jak w sekundzie śmierci.
Ludzie byli krusi,
przed i po uśmierceniu.
Położono go na płytkach,
od których nie odbiegał kolorystycznie,
niemal nagi,
w białej przepasce,
z kaskadą czarnych włosów,
wyjątkowo nie spiętych
w kok,
ani nie związanych.
,,Uznaliśmy, że to pani
powinna przenieść H. przez bramę”.
N. używał teatralnego szeptu,
który wypełniały emocje,
sprawiając, że brzmiał
w lekko zduszony sposób.
Zapytałam o powód.
Nie wiedziałam, co mogłam mieć ja,
czego nie mieli oni.
,,Miłość” było jedyną odpowiedzią,
jaką otrzymałam.
Błędną.
Nie kochałam H.
Nie mogłam go pokochać,
ponieważ zbyt się od siebie różniliśmy.
Wiekiem, wychowaniem,
osobowością.
Nasze życie nie było
mdłą historią romantyczną,
w której miłość jest najsilniejszym zaklęciem.
To było prawdziwe życie,
pozbawione cukierkowego różu
i brokatu
(Na który byłam uczulona,
przez większą część życia)
Moja odpowiedź ich rozczarowała,
lecz nie okazali tego.
,,Ja to zrobię”
Kobieta, która mnie przyprowadziła,
zwana B.,
choć nie było to raczej jej prawdziwe imię,
przykucnęła przy H.
Jej dolna warga lekko drżała,
lecz nie dziwiłam się jej.
To, co miała zrobić,
przekraczało granice pojmowania.
Przeprowadzić zmarłego
przez most zapomnienia,
w niewłaściwym,
według kolei rzeczy, kierunku.
Kiedy H. mógł już dawno odejść
i wszystko mogło pójść na marne.
J. szarpnęła się,
próbując nieudolnie
uwolnić nadgarstki.
Trąciłam jej żebra butem.
Nie za mocno,
ale też niezbyt delikatnie.
Nie czułam do niej nic,
prócz pogardy.
Słyszałam, jak szepcze modlitwy,
pobożne życzenia,
które spadały z jej warg,
jak koraliki różańca.
Na darmo.
Odwróciłam od niej wzrok,
by zobaczyć,
jak każde z Braci i Sióstr
zakłada maskę.
Pojawiały się zwierzęce oblicza,
wykrzywione pyski.
Widziałam Lwa i Koźlę,
Smoka i Woła,
Kawkę i Ważkę.
B. z twarzą zasłoniętą,
przysłoną w kształcie bazyliszka,
wzniosła bezwładne ciało H.
w sposób ,,matczyny”.
Bezwładność sprawiła,
że jego głowa opadła,
odsłaniając kolumnę gardła.
Musiało być trudno nieść kogoś,
równie wysokiego
i obdarzonego równie
długimi kończynami, co on.
Jego ręka opadła,
blada, poznaczona
błękitem żyłek.
Ścięgna napięły się,
naciągając ją
na mięśniach i kościach.
N. zaintonował śpiew,
w języku, który wydawał się łaciną.