Piosenka szalonej (Tron i krew) - dla Asterii, która chciała Leśmiana
i twarzy twej nie ujrzę już,
przysięgi nie dotrzymał kto?
Z ust słychać zgrzytjęknienie.
Odpowiedź znać jest w gestii twej,
lecz przyznać się ty nie chcesz.
Strachmęki mojej kres,
nadchodzi wśród struchkotu,
stóp śmierci na podłodze.
Krwi słodki smak twój język zna,
przecież ci pokazałam,
ja, dziecko własnej śmierci,
spłodzone, by dopełnić los,
dla wszystkich przeznaczony.
Szaloną zwą mnie ludzie ci,
co wcześniej tak klaskali.
U stóp twych kulę się co dnia,
górując nad koroną twą.
Skazana i pomszczona,
o wzroku wężysicy.
Cień wśród twych trzaskoblasków,
milczenie w mrokokrzyku.
I nie ma sensu cierpipłacz,
ni krzykowypomnienie,
bo chłodostal i zimżelazo
me serce opuściły
z odwiecznym gniewokrzykiem.
Ja przecież zawsze byłam tu,
na kresu wypełnienie.
I wszystko, co zniszczyłeś,
odrodzę z prochów ich,
lecz to co ja skruszzłamię,
na zawsze w otchłań wpadnie.
Dotychmiast twe zwierzątko,
tak nisko się kłaniało,
natentychlecz łeb unosi,
gotowe cię obalić.
Szkoliłeś mnie na bestię tą,
którą się dla cię stałam.
gdy potwór twój,
bunt swój wzniósł,
ty nagle się zdziwiłeś?
Wierności i poddaństwa twór,
odwrócił się od ciebie?
Próżno swą pysznisz ludzką twarz,
królestwo swe straciłeś,
rycerze wierni,
tabun dam,
to wszystko jest iluzją,
którą rozwieję właśnie ja,
okrutna śmierciśmierć
Przychodzę w czarnych szatach,
a twarz mą zabliźnioną
okrywa maski czar,
z uśmiechem sardonicznym,
na bladej jej powierzchni
i wzrokiem wypaczonym,
przez lata nienawiści.
Zginiesz szybko ciachu-ciach
a łeb twój węży spadnie,
krwi łzy wokoło roniąc.
(Wzgardzałeś mną, to słuszne jest
szaleństwa wir się wzmaga)
Gdy zabrzmi pierwszy bólu krzyk,
zaśmieję się radośnie,
a śmiech jak dzwonki z czapki mej
rozsrebrzy się brzęczyście.
Nie jesteś dla mnie nikim już,
a jam jest twoim katem.
i krążę wokół ciebie, miły
mój z nożem w białej dłoni.
Czy będziesz ze mnie dumny?
I nie masz już kochanie,
nadziei nędznych szmat,
w które się oblekałeś,
przed tłumem paradując.
Szaleństwu mnie oddałeś,
a ja przyjęłam je.
Pomiędzy normalnością,
a ciemnością oscyluję.
Ja dziecko własnej śmierci,
zrodzone w bólu dusz.
Rozszarpałam swe więzy,
łańcuchy rdzewię w proch.
Litości nieznajoma,
niezłomny zgładyzmrok.
Rozozram twoje ciało,
szponami bez czułości,
Uśmiechnę się - szczęśliwa,
twe kości rozsypując,
Nienawiść wrze, parując,
w strachstal twój się zmierzając.
Okrutny nóż, w serce twe,
zanurzę, nie czekając na,
nędzne twe szlochbłagania,
choć zmysły kusi otchłań,
szaleństwem przez was zwana.
Muszę się jej opierać,
wbrew woli i zachętom.
Czy bawi cię ta walka ma,
choć z góry jest przegrana?
Ty, najwyższy pośród was,
przede mną z tych najniższych,
klęczysz, nie mogąc się utrzymać,
na nogach potrzaskanych.
krwawego zmroku nędzny świt,
poprzedza dziecka wybór,
decyzję swoją podjąć czas.
Niszczenia naszła era.