drzwi do tajemnych przejść
nieraz zrywam się do ucieczki
w lustrze snów dostrzegam
jak boso biegasz po łące
w swojej zwiewnej sukience
utkanej z porannej mgły
skrzypiące drzwi pozamykały usta
wspomnienia skruszone jak chleb
bronią się przed czerstwym wzrokiem
uprawiają pustkę na ziemi twego serca
na brudnej ulicy pod obcym niebem
pozostanę piaskiem w twoich dłoniach
przesypywanym z ręki do ręki
niczym klepsydra minionego czasu
młyńskie kamienie jak stare żarna
spękane podmuchami wiatru
z litości nie mówią o śmierci
połyskują w ciemności
kiedy przychodzisz
po swoje ziarno
noc plącze zmysły czarną kokardą
sznurem owija opuszczone dusze
w martwych i oziębłych ciałach
wiem, że nie zamierzasz mnie ranić
czasem leżę już martwy bez ruchu
i tonę w studni zapomnienia
na otwarte, krwawiące rany
przykładam moje wspomnienia
i niezapomniane widoki
z twojego tarasu
obracam się na drugą stronę
gdzie kamienne korytarze
ciągną się bez końca
jak smutna opowieść
o rozdartym sercu
i skradzionych łzach
które drążą skałę
mój świat ukryty w twoich oczach
z wodospadu słonych łez
spija krople martwych spojrzeń
w oparach niedomkniętej trumny
lekkiej jak powietrze
strugi deszczu uchylają drzwi
do tajemnych przejść
przez które wchodzi
i wychodzi śmierć
za każdym razem
kiedy się do mnie zbliża
na jej twarzy czuję
twój delikatny
uśmiech