Port Amsterdam
Jak fale wzgardzone przez brzegi niechciane.
Odchodzi stara, gdy nowa się wdziera,
W zegarach świata ze sobą splątane.
Lecz te, które zmysły pochłoną pierwsze,
Zgasną jak świece w lodowym szkwale.
Nad szklanką grogu płomienne wiersze,
Wylewać będą w chwilowym szale,
Żeglarze i łotry, morscy anieli,
Syreny samotne, wietrzące szczęścia.
Gdy smutki topiąc w szklanej topieli,
Wpatrzone w pustkę – czekają na księcia.
Marząc o wyspach w dalekim Timorze,
Na które popłyną błękitnym promem,
W słodkawo - słonym siedząc oparze,
Ze szklanką w dłoni, w złotawym tronie.
Jak w przepowiedni, która się spełnia,
Nie wiedzą biedne, jak ćmy jednej nocy,
Że lecąc jak ślepe, gdzie lampy lśni pełnia,
Rozpłyną się w eter wiecznej przeźroczy.
Popłyną nie bacząc na wichry, orkany
Szaleni żeglarze ku tłustym brzegom.
Złączeni z kochanką, przez morskie piany,
By w końcu świtem dokończyć biegu.
Lecz póki żądza wnętrza ich pali
I z pełnym brzuchem, w rozkoszy dram,
Od nimf kształtów boskich płyną na fali,
Po kres tanich dziwek z Port d'Amsterdam.
Nad sutym stołem, by snuć opowieści,
O lichych bataliach, nie w moll tylko w dur,
Gdy zgrają się do cna, z fałszywej boleści
Miast łbem walić twardo, to plują na mur.
Tam chlają na umór, tam piją ich zdrowie
I nie umierają, lecz rodzą się w snach.
Wśród śpiewów i wina, upadłych kobiet,
Początku i końca nad Port d'Amsterdam.