O drwalu, co kochał swój przyrząd
Najwięcej miał siły w kłębie i w gębie.
Ciął dęby tak, że każdy sęk trzeszczał.
Sam zrąbał najwięcej i pił na wyrębie.
Drwal dostał kiedyś cynk z leśnictwa,
Że mnoży się w lesie ponury szkodnik.
Jako że kochał rżnąć od dzieciństwa,
Splunął i w mig się zabrał za młodnik.
Na drugi ogień szły topole, olszyny,
Leszczyny z ary cztery i sosnowy bór.
Płakały szyszkami smukłe modrzewie,
Lecz piła rozgrzana i gdzieś pieje kur.
Tak się rozpędził, że prawie do wtorku
Wszystko, co rosło na drodze, ciął.
Czy słońce, czy słota, był jak w amoku,
Aż trzynasty ząb piły jęknął i się ściął.
Drwal poczuł mocniej samotności pęta,
Gdyż nie miał wszakże żony, czy hetery.
Więc grał serenady wieczorne na pile,
A z tego, że do piły żywił afekt szczery.
Na amen brzeszczot tkwił w pniu, kaleki.
Wynikiem tego nasz rębajło z Bieszczad,
Wpadł w czarną rozpacz i by ból ukoić,
Porwał za młotek i szedł rąbać kleszcza.