minęły młodzieńcze(?) dni
dobiegał gwar przestronnych miejsc ciągnących się za oknem
gwar… i prawdziwy śmiech
i jako… dziecko? w domu ścian skulony przed pogardą
całego świata wszystkich miejsc we słońcu śliskojasnych
nie miałem nic w tym Boga też i-m w klapcęgach samotności
warczały dnie szczerzyły kły i w noce się wgłębiałem
gdy mijał czas młodzieńczych(?) dni to wszystek było jesne-m
zniszczony-m ja-m wkopany-m w margines
i tęgi wzrok nabrzmiałych gał badały mnie-ć pogardą
jak dobić mnie myślały zaś jak dobić mnie… nim zasnę
obumarł on – Dominik nasz powstała w ciemni jasność
w niepamięć swą obrócił czas i szafy drzwi zatrzasnął