Hodowla nocy
Zasady są niepodważalne: tytuł ten sam, publikacja tego samego dnia, a treść ma być tak absurdalna, że nie przeszłaby żadnej kontroli rzeczywistości.
pod skórą,
gdzie światło nie dociera nawet przez sen.
Jest rośliną cieniolubną,
nauczoną fotosyntezy bez słońca,
karmi się gorączką,
nie obiecuje kwitnienia.
Ona uczy mnie powoli,
że nie wszystko musi rosnąć ku górze.
To moje pole po zmroku,
ziemia parująca po dniu.
Czas zapada się miękko,
jak stopa w rozkopanej ziemi,
jak ciało we śnie.
Po każdej pełni
noc przykłada do mnie ucho,
uczy się pulsu —
najpierw cieniem pod powieką,
potem chłodem na ścianie.
W końcu godzę się
z tym, że to nie zniknie.
Za oknem
świat pędzi —
obcy.
Ona ma swoje ścieżki
i miejsca zimne jak metal.
Nie schodzę tam
bez latarki:
nie rozkładam się
w uważności lęków.
Latami ją dogrzewam.
Niech zje —
dzień.
Do kości.
Niech weźmie to,
czego nie uniosę na jawie,
żeby rano
ciało,
które wstaje,
było lżejsze.
