W sobotnią noc zabiłem boga
Przesiaduję nocami w parkach,
zroszonych
księżycem
i światłami radiowozów.
Mam laskę z mosiądzu i drewna,
choć nie kuleję,
nie jestem starcem,
a jedynie ukrywam w niej szablę.
Mam płaszcz w kolorze czerni,
kruczych skrzydeł,
moich snów,
kłamstwa wypowiedzianego w dobrej wierze.
Mam również ostre kły
wampira
wilka
potwora, który jedynie udaje człowieka.
Och, mam jeszcze moje oczy,
lśniące złotem
doświadczone
widokiem rozszarpywanej boskości.
Kiedy umrze miłosierny bóg,
jego wyznawcy
przestają wierzyć
we wszystkie cuda, które obiecał.
Zaczynają dziwnie pragnąć
jego krwi
i bólu,
czując w sercu żrącą zdradę.
Wypełnia ich wszystkich
pustka rzeczy
spowodowana
tym, że w sobotnią noc zabiłem boga.
Nie rozumieją jeszcze do końca
tego uczucia
ale podświadomość
zaczyna zdawać sobie sprawę...
Stworzenie zawsze jest świadome,
śmierci
swego pana
traci wtedy resztki rozumu.