W lesie
wyrzeźbionych w drewnie
i kamieniu
na święte wzgórze.
Postawiliśmy ich w kole,
by chronili nas przed złem
swymi stoickimi ciałami
o łagodnych twarzach.
Nie patrzyliśmy im w oczy,
by nie wzbudzić gniewu.
Zasłoniliśmy się maskami,
w kształtach zwierzęcych pysków.
Dla bogów byliśmy równi
stworzeniom lasu,
dla stworzeń nie byliśmy
równi bogom.
Rozpaliliśmy ogień,
który zbudził drzewa.
Gorąco sprawiało,
że liście zwijały się i ciemniały.
Oczy,
paciorkowate i puste
odbijały światło żółtymi kręgami.
Wiedzieliśmy, że mrok na nas patrzy,
ale nie widział naszych twarzy
i nie mógł podążyć za nami.
Ciche odgłosy liści i igieł
deptanych miękkimi łapami
dobiegały zza drzew
i opiekuńczych ciał bogów,
w których rzeźbione dłonie
włożyliśmy pochodnie.
Kapłanka przechadzała się
między nami,
pilnując, by wszystko było jak należy.
Koraliki naszyte na jej szatę
grzechotały, uderzając o siebie,
a maleńkie dzwoneczki
delikatnie podzwaniały.
Podeszła do naszych bogów,
muskając ich palcami,
jakby w pozdrowieniu.
Odsunęła się od nich.
Jej twarz nie wyrażała niczego.
Zakrzywiona linia ciemniejszej skóry
otaczała oko,
po czym podążała dalej
by skryć się pod uchem.
Kiedy zrzuciła swoje szaty
ukazało się więcej linii.
Okalały jej nogi i biodra
piersi i ramiona.
Znaczyły jej opaloną skórę
przypominając paski tygrysa.
Obdarowana.
Nigdy wcześniej nie przepędzaliśmy zła,
ale słyszeliśmy o Obdarzonych,
człekozwierzach i bestioludach.
Kapłanka podniosła kielich i butelkę
z piasku, w który uderzył piorun.
Nalała ciemnej cieszy do naczynia
i opróżniła je do ognia.
Płomienie ryknęły
i zmieniły kolor.
Musiał to być alkohol
zmieszany z ziołami
lub czymś innym,
trudnym do rozpoznania.
Kapłanka dorzuciła pęk jakichś roślin.
Kobiecy warkot
całkowicie zwierzęcy,
wzbudził głośniejsze szmery wśród cieni.
Zaczęliśmy mruczeć modlitwy.
Ogień sprawiał,
że surowe twarze bogów ożywały.
Możliwe, iż zioła w ogniu
miały właściwości narkotyczne
albo pieśni, które śpiewaliśmy
wprowadziły kapłankę w trans.
Zaczęła się kołysać.
Niskim, chrapliwym głosem,
który nie mógł należeć do człowieka
wezwała duchy i bogów,
by przegonili zło.
Jej zęby, kły wielkiego kota
zalśniły w szaleńczym uśmiechu,
gdy spod ziemi wypełzły szkielety,
obrane z mięsa przez robactwo.
Umarli pod wodzą zwierzoczłeka
o psiej czaszce
dosiedli zdechłych koni
i dobyli przeżartej broni.
Z wyciem i szczękaniem
upiory wyruszyły do ataku.
Gdy zniknęły z kręgu,
kapłanka narzuciła na siebie szatę,
ukrywając tygrysie paski.
Nakazała nie gasić ognia
i czuwać do wschodu słońca.
Później podniosła kilka kamieni
wygładzonych deszczem
i ludzkimi stopami.
Schowała je do kieszeni,
po czym odeszła,
nie oglądając się na naszych bogów.
Zło zostało przepędzone,
a my nigdy więcej nie zobaczyliśmy
tygrysiej Obdarzonej.
Kilka lat później,
przeciwko wilkołakowi,
który przyszedł do nas z innej wsi,
po tym jak pożarł wszystkich jej mieszkańców,
wysłano nam kapłana.
Nie był Obdarzony,
możliwe, że właśnie przez to
straciliśmy tylu ludzi
podczas walki.