Przed laty w Tatrach
było zmęczenie
po zejściu z gór
gdy buty suszyły się
przy kominku
a my jedliśmy
bezpośrednio z puszki
mięso wieloryba
chyba z jakiś paczek
z zachodu
jak mocne
było moje istnienie
pod grubym swetrem
z szarej wełny
kupionym za bezcen
u naszej gaździny
żwawej góralki
o cienkim głosie
jak mało mówiłem
patrząc na ciebie
i strzelający ogień
ponad myślami
zupełnie wyzbyty
potrzeby
zadawania pytań
jak dobrze
wracać pamięcią
do chwil prawdziwych
kiedy przychodzą
dni samotne
jak puste szlaki
w złą pogodę
na czerwonych wierchach