Moje rzeczy ukochane są cząstkami przenoszonego domu
Wełniane rękawiczki i róża połączona z małym księciem.
Krople rosy na stokrotce i jasny mosiądz wahadła.
Gapienie się w klucz ptaków, kocie mruczenie i fanaberie.
Jak dziewczynka pochylam się nad zmęczoną codziennością.
Przytulam szmacianą lalkę od Anny.
Ileż to czasu jesteśmy razem?
Przeszkadzam wszystkim, szeptała dorosłym już dzieciom.
A jej dziecięca twarz widziana przez woalkę śmieszności,
wywoływała śmiech, niekiedy złość.
Przeszkadzała tym niesamowicie
poważnym ludziom, pooklejanych
kodami, nipami, peselami i regonami.
Rysunki współczesnych jaskiń, zabawki istot niemających czasu
na trochę luzu, na infantylny bullshit.
W kanciastych przestrzeniach poruszają się jak bezwonne manekiny,
a czytniki są przepustką, by wejść w betonową nocną koszulę.
Anna, nigdy nie odnalazła siebie w tych zmęczonych prawidłach,
poukładanych w pudełkach po butach.
Sama była pakunkiem, brązowym papierem,
zawiniętym w swoich zapachach.
W lunatycznym śnie wciąż biegła, jak kiedyś po łące
w sukience z bufkami, w majowym wianku
ze złocistych mleczy.
Zabierając po drodze marzenia do swojego niepospolitego świata.