Andro-meno-pauza (04)
Albert Camus
Usłyszałam nieregularny strumień moczu, spływający po ścianach muszli klozetowej i zrobiło mi się niedobrze. Wyszłam, zostawiając go w łazience. Włożyłam sukienkę, z trudem zamówiłam taksówkę. Doktorek nie wychodził. Wzięłam do ręki żółte szpilki i torebkę, i wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi. Taksówka już czekała. Byłam cholernie wstawiona. Kiedy dojechaliśmy, taksówkarz zaproponował pomoc, czy na pewno nie odprowadzić mnie pod same drzwi.
— Nie! – wymamrotałam. – Poradzę sobie i podałam mu portmonetkę, prosząc, aby sam sobie wziął za kurs. Wysiadłam i zygzakiem pokonałam drogę do drzwi, a potem do sypialni. Padłam na łóżko tak jak stałam. Świtem obudziło mnie niewyobrażalne pragnienie. Wstałam i poczłapałam w stronę kuchni. Piłam chłodną mineralną i rozmawiałam sama ze sobą, reasumując wczorajszą sytuację.
— Ja taka uporządkowana i do bólu perfekcyjna, urżnęłam się z moim ginekologiem! – wyrzuciłam z siebie, krztusząc się wodą. Doszła do mnie brutalna prawda, że mało kto upija się przy spowiedzi. Wszyscy wtedy myślą o pokucie i zadośćuczynieniu. A ja upiłam się, rozważając tylko o grzechach. I na dodatek mam menopauzę i ten okres sześć tygodni temu był ostatni. Zadzwoniłam do pracy i nie kłamałam, mówiąc, że się źle czuję. Tak, czułam się jak wyciągnięta spod gruzów po tąpnięciu.
Mój samochód został na parkingu u Ambrożego. Uśmiechnęłam się na dźwięk imienia. Chciałam wrócić autem, ale wyszło inaczej i czułam się z tym źle, bo to nie pasowało do mnie.
— „Bo ty jesteś przecież do przesady zorganizowaną” – mówił mój mąż, kiedy odchodził ode mnie pięć lat temu. – Nie panikuj! Potrafisz się pozbierać i zapomnieć.
Zostałam starzejącą się babą. Z korporacyjnych powodów potraktował mnie jak dziwkę i od tamtej pory ustało współżycie z mężczyznami… aż do wczoraj.
— Cholera, co ja wymyślam? Po co analizowałam swoje smętne życie u tego dupka? – pytałam poirytowana. – Przecież on nie jest w moim typie! A jeśli nie jest, to dlaczego tak się czuję? – Zastanawiałam się. – Muszę jeszcze dziś pojechać po samochód, a przy okazji zagłuszyć wyrzuty sumienia, a co za tym idzie nieracjonalne plany wobec niego. Ubzdryngolenie się jego pieprzonym, drogim koniakiem było błędem i trzeba to jak najszybciej wyjaśnić i zakończyć.
Stałam w czarnych koronkowych stringach przed lustrem. Włożyłam biustonosz i starannie ułożyłam piersi. Jedwabna koralowa sukienka idealnie dopasowała się do figury, zza dekoltu wyglądał zalotnie rąbek czarnej koronki.
— Samonośne pończochy, gdzie się podziały? – mówiąc, szukałam wzrokiem. – Przeklęte spadły z krzesła.
Zamiast biżuterii odrobina pudru rozświetlającego i muśnięcie cyklamenową szminką ust.
Szpilki, torebka i gotowa!
Dwie godziny później ukradkowe spojrzenia, pocałunki, szepty, westchnienia. Krawat odfrunął za starą sofę, a koszula splątała się na posadzce z sukienką. Światło bijące z lampki ukazało w lustrze przytuloną parę.