podpłomyki
woskiem skapując na ziemię twardą
zastygam niczym skała przejrzysta
na łonie matki która mi harpią
bywa czasami nazbyt pazerną
jakby mi wydrzeć chciała to wszystko
co mojej duszy szatą jest wierną
nad wyraz miękką . nad wyraz czystą
to nic . ja płonę jak świt codzienny
chroniąc przed wiatrem północnym niebo
z życia lichtarza skapuję wiernie
woskiem wypełniam dziurawe piekło
i rozprzestrzeniam się w miejsca dzikie
tworząc mandale szaro-błękitne
płonąc jak świeca strzeliście milczę
w lichtarzu życia rozpachniam życie
- różanecznik -
jesteś kolędą w sercu istnienia
ty co mi światem jesteś nieznanym
gdy pieśń twą słyszę w chwilach zwątpienia
czuję nadziei słodki sakrament
i nic niestraszne i straszne bywa
staję się wolna jak wiatru tchnienie
w słoneczny ranek po nocnych dziwach
gdy zapominam o mrocznym gniewie
jestem kolędą w cud pomnożoną
wiarą w przejrzystość istnienia formy
tak doskonałej jak twoja boskość
nadludzko boskiej i bosko wolnej
.
w płaszczu z otuchy słucham nadziei
tej dobrej wróżki w sukni błękitnej
ona tak lubi wiarą się dzielić
obdarowywać spokojem istnień
chwil zakochanych w sobie nawzajem
bez podzielności i bez uwagi
w płaszczu z otuchy ciebie ukryję
bym mogła milczeć że król jest nagi
a tej co z nami kryje się wiernie
pomiędzy sprawy i rzeczy zwykłe
dziś pozwolimy się sobą dzielić
obdarujemy spokojem istnień
.