Kobiety jak magnolie zakwitają za szybko (prozą spisane) 7
Od razu wpadłam w wir pracy. Oprócz praktyki lekarskiej na oddziale onkologii, udzielałam się charytatywnie w hospicjum.
Pozwalało mi to, na zapominanie miłości… Która tkwiła jak gwóźdź we mnie.
Wyjazdy na sympozja naukowe i szkolenia dawały mi satysfakcję, ale ciągle było to za mało? Wciąż szukałam.
Biegłam po mokrym bruku. Mrok wypełzał z bram i ślepych zaułków. Walizka podskakiwała i traciła kontakt z podłożem, upadając z łoskotem, stukała w takt szpilek. Rajstopy kleiły się do nóg. Paranoja, biegać tak po kałużach… pomyślałam.
Nerwowo rozejrzałam się dookoła. Czy na pewno biegnę w dobrym kierunku? Nie znałam tego miasta. Kto to widział, żeby w dwudziestym wieku nie było taksówek. Nikogo nie było: Ani ludzi, ani psów, ani samochodów. Cisza i tylko delikatny plusk ostatnich kropel muskających kałuże przerywał jej głębię. Usłyszałam zbliżające się pośpiesznie kroki. Zdecydowałam błyskawicznie przyspieszyć. Ciągle jeszcze nie złapałam oddechu. Chyba powinnam rzucić palenie, zacząć, do cholery, uprawiać jakiś sport, może bieganie? Uśmiechnęłam się. Kuriozalny pomysł! Dobrze wiedziałam, że moim ukochanym sportem była… praca. W miarę przyzwoitą figurę dostałam w pakiecie z genami po ojcu i po osiemnastej piłam już tylko, co najwyżej wino. Zerknęłam w uliczkę, kroki ucichły.
Biegłam do przodu jak Łapa Jaguara w swoim szaleńczym biegu po wolność. Kiedy dobiegłam na dworzec,
na peronie kłębił się tłum. Ludzie patrzyli tęsknie w kierunku, z którego miał nadjechać pociąg. Miał. Jednak z dali wyłaniała się, tylko pustka. Bieg ukończyłam dwie minuty przed odjazdem pociągu. Kiedy zobaczyłam ten tłok, myślałam, że pomyliłam perony i w następnej sekundzie, że muszę zapalić, aby złapać oddech. Wyświetlacz nad peronem mrugał tylko „Pociąg do Krakowa”
Zegary kradły czas. Nic się nie działo. Podróżni nerwowo dreptali w miejscu. Poza tym bolały mnie nogi. Znalazłam za murkiem wolną przestrzeń i tam udało się rozsunąć suwak walizki i wsunąć stopy w suche nowiuteńkie adidasy, które kupiłam wczoraj w tym deszczowym mieście. Wcześniej ściągnęłam rajstopy z puszczonymi oczkami. Wcisnęłam je pomiędzy szczelinę w murze.
Spojrzałam na zegarek i rozkład jazdy… Ok, pociąg opóźnia się… co dalej?
Myśli biegły gdzie indziej. Filip odezwał się i dzisiaj jesteśmy umówieni na kolację. A ja stoję jak głupia na peronie. Nawet nie mogę się przecisnąć do budki telefonicznej.
— Podróżni oczekujący na opóźniony pociąg do Krakowa proszeni są o uwagę…
Ostry głos informujący o zwiększeniu opóźnienia do stu trzydziestu minut wyrwał mnie z rozmyślań. Tłum na peronie zafalował i słychać było przekleństwa. Chryste Panie, nie będę tu tkwić wieczność. Może pójdę gdzieś, zadzwonić, napić się herbaty. Rozejrzałam się - moją uwagę przykuł mężczyzna. Stał i bezradnie trząsł się z zimna. Był zdecydowanie za lekko ubrany. Obcokrajowiec - pomyślałam, czy aby nie pomóc?. Spojrzał na mnie. Po chwili zniknął w tłumie, a ja marzyłam o wannie. Byłam głodna i zła. Myśl o sterczeniu na peronie, a potem podróż w zatłoczonym i śmierdzącym wagonie napawały mnie odrazą.
Deszcz przestał siąpić i zrobiło się trochę cieplej i jaśniej. Głośniki zapowiedziały, że pociąg do Pragi Czeskiej odjeżdża za trzy minuty z peronu drugiego.
Może by tak do Pragi? Secesję pooglądać na ulicach. Odpocząć od szarości. Wsiąść i odjechać tak po prostu spontanicznie. Z zamyślenia wyrwał mnie następny komunikat. Podstawią dodatkowy skład do Krakowa. Jeden dla wszystkich. Wszyscy do jednego?!
Pociąg wjechał i zahamował ze zgrzytem. Tłum ruszył, krzyki i zawołania, płacz dzieci. Istna paranoja.
Drzwi wagonu pierwszej klasy, zdecydowanie były mniej oblegane. Ruszyłam w tamtym kierunku. Weszłam do pierwszego przedziału.
— Znowu się spotykamy — zagadnął i pomógł wrzucić walizkę na półkę.
— Dziękuję. — Uśmiechnęłam się i usiadłam naprzeciwko niego.
Wreszcie pociąg uszył. Rozmawialiśmy o sprawach ważnych i mniej ważnych. Nawet nie zorientowaliśmy się, kiedy dojechaliśmy na miejsce podróży. Na dworcu wymieniliśmy się wizytówkami. Tyle godzin razem, a nie znaliśmy swoich imion.
— Dobrochna — przeczytał na głos moje imię. Podniósł głowę. — Ładne, takie oryginalne — powiedział z zachwytem.
Na chwilę straciłam rytm oddechu. Patrząc w jego zielone oczy, zapytałam:
— Czy możemy mówić sobie po imieniu?
Szłam na postój taksówek, a w kieszeni raz po raz dotykałam niewielki kartonik.
W domu byłam przed północą, odsłuchałam pięć wiadomości od Filipa. Nie będę dzwonić o tej porze - zadzwonię jutro. Wyciągnęłam wizytówkę z kieszeni kurtki i włożyłam do notatnika. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wyjmę ją kiedyś.